sobota, 4 maja 2013

Peter Watts, „Behemot” – W głębiny i na powierzchnię


W zwieńczeniach dobrze radzących sobie cykli często pokłada się spore nadzieje. W przypadku ostatniego tomu Trylogii Ryfterów Petera Wattsa zdecydowanie nie są one bezpodstawne. Od pisarza, który znakomicie scala futurologię z konstrukcjami fabularnymi, niezależnie od obranej scenerii – bo czy to w kosmosie, oceanicznych odmętach, czy przestrzeni wirtualnej, Watts zawsze zaskakiwał pozytywnie – można oczekiwać kolejnej dawki prozy na tym samym wysokim poziomie. Zakładając powyższe, ßehemot powinien ponownie wzbudzić w czytelnikach uznanie dla kreatywności autora. Oczywiście istnieje także druga możliwość, mianowicie pójście na łatwiznę przy tworzeniu ostatniego tomu i tym samym wywołanie wrażenia zmarnowanego potencjału. Watts wybrał rozwiązanie pośrednie.

Wydarzenia opisane w ßehemocie, w polskim wydaniu łączącym dwie części: B-Max i Seppuku, rozgrywają się w pięć lat po katastrofie znanej z Wiru. Bez rozdrabniania się na szczegóły, zostaje pokrótce wspomniane, co przez ten czas miało miejsce. Obecną sytuację można uznać za w pewnym sensie stabilną, przynajmniej dla tych, którzy nie poddali się trwającym na powierzchni ziemi efektom końca świata, a więc dla garstki korpów i ryfterów związanych z ośrodkiem względnego spokoju – Atlantydą. Nawet jednak dla nich ów stan zawieszenia nie trwa długo, gdyż Watts błyskawicznie przechodzi do ofensywy. Na podwodnym horyzoncie pojawia się zagrożenie, którego natury można domyślić się, zerknąwszy na tytuł: B-Max. Ta część ßehemota sprawi frajdę wszystkim tym, którzy tęsknili do mrocznej, klaustrofobicznej atmosfery Rozgwiazdy. Niepokój, napięcie utrzymujące się pomiędzy poszczególnymi członkami „zespołu” i nacisk położony na skrzywione psychiki bohaterów – elementy te bezpośrednio nawiązują do pierwszego tomu trylogii i choć nie oddziałują tak mocno jak w jedynce, dalej dobrze spełniają swoje role.

Wśród zamieszania związanego z narastającym zagrożeniem dominujący wątek stanowi przemiana Lenie Clarke, jeszcze do niedawna pałającej wyłącznie pragnieniem zemsty. Teraz, będąc świadomą czynników, o których wcześniej nie miała pojęcia, kobieta zyskała empatię i przede wszystkim – wyrzuty sumienia. Nie jest ona zresztą jedyną postacią, której – jak chce to określać Watts – biochemia uległa zmianie. Drastycznie daje się odczuć konsekwencje użycia Spartakusa u Achillesa Desjardisa, sadysty, który „zerwał się ze smyczy”. W końcu z zainteresowaniem śledzi się wybory Kena Lubina. Triada ta – Clarke, Desjardis i Lubin – jest jednym z najciekawszych motywów książki i zarazem epicentrum rozważań etycznych dotyczących odpowiedzialności i winy w nie tak chyba znowu odległym świecie rządzących korporacji, modyfikacji neurochemicznych i inteligentnych żeli. W znany z poprzednich części sposób pierwiastki związane z osobowością/neurochemią bohaterów doczekały się solidnych komentarzy, opatrzonych przypisami, w uwagach końcowych. Podobnie rzecz ma się z zagadnieniami takimi jak nowe formy życia, istniejące realnie i w przestrzeni wirtualnej.

Kiedy ryfterzy wychodzą na zdezelowany ląd w Seppuku, znikają nadzieje na to, że ßehemot dostarczy innowacji w tak szerokim zakresie jak miało to miejsce w przypadku Wiru. Nie tylko niewiele nowego oferują główne zręby utworu – kłopoty w głębinach, a następnie wędrówka po powierzchni – ale brakuje tu również pomniejszych nowości, dzięki którym tom zyskałby świeżość. W ten sposób nieposiadający asów w rękawie ßehemot jest tylko poprawnym zakończeniem trylogii.

Wydawnictwo ArsMachina, 2013
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

4 komentarze:

  1. Czy Peter Watts, ma jakis związek z Naomi Watts?
    A co do książki to interesująca :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, nic mi nie wiadomo o ewentualnych koligacjach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba podobało Ci się jeszcze ciut mniej niż mnie, choć tak ogólnie to się zgadzamy. ;) Szkoda, że nie pojawił się w Behemocie ani żaden rewolucyjny element, ani jakiś charakterystyczny klimat. No ale nic, mam ciągle "Ślepowidzenie" do przeczytania, więc może najlepsze jeszcze przede mną?

    OdpowiedzUsuń
  4. Według mnie owszem, najlepsze zostało Ci na koniec. ;)

    OdpowiedzUsuń