czwartek, 25 kwietnia 2013

Philip K. Dick, „Wyznania łgarza”


Najpopularniejsza obyczajowa powieść Philipa K. Dicka rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych połowy XX wieku. Okres ten charakteryzował się wystąpieniem dość ciekawego zjawiska społecznego. Była nim zbiorowa fascynacja niezidentyfikowanymi obiektami latającymi znanymi powszechnie pod nazwą UFO. Jak podaje Rafał Nawrocki w posłowiu do książki, przeprowadzone wówczas przez rząd Stanów Zjednoczonych badania wskazały na ponad trzy tysiące obserwacji domniemanych przybyszów z kosmosu. Skala zjawiska była więc znaczna, natomiast zainteresowanie obcymi, czy nawet ostrożniej: niewykluczanie ich istnienia, niebezpodstawne. Trudno bowiem od razu wykluczać, jeśli temat nie schodzi z wokandy, a przypadków spotkań z UFO przybywa.

Jednym z tych, którzy dali się porwać fascynacji niewyjaśnionymi zjawiskami, jest główny bohater książki, Jack Isidore. Jack już jako uczeń szkoły średniej kolekcjonował czasopisma ze słowami „niewyjaśniony” czy „zadziwiający” w tytule. Z zalewu rozmaitej jakości informacji zawsze wybierał te, które obecnie, znając działanie mediów, moglibyśmy uznać za wątpliwe, kontrowersyjne albo wręcz bzdurne. Właśnie to najbardziej do Jacka przemawiało – komunikaty spektakularne i zarazem pozostające na marginesie obiegu. Ale czy można się mu dziwić? Ludzka skłonność do poszukiwania sensacji jest wszak powszechnie znana. Jack poczynił jedynie krok dalej w eksploracji i krok dalej w ufności. Wynikiem długoletniego procesu zaznajamiania się z wątpliwej jakości danymi stała się głęboka wiara w istnienie nadnaturalnych zjawisk. W przepowiedniach dotyczących zbliżającego się końca świata tudzież przyjściu mesjasza nie znajduje on bariery do pokonania, a wręcz przeciwnie, chłonie każdą podobną nowinę jak gąbka.

Dick nie zajmuje się jednak mechanizmami dotyczącymi działania mediów na odbiorców, jego zainteresowanie skierowane jest na zupełnie inne tory. Bo oto siostra Jacka, Fay Hume, uważa brata za pomyleńca, podobnie zresztą twierdzi jej mąż, Charley. Sam Jack z kolei żyje w przeświadczeniu, że to oni mają ograniczone umysły. Kto bliższy jest prawdy? Poznawszy zarys historii Jacka można by stanąć po stronie małżeństwa Hume. To oni – zaradni finansowo, angażujący się w emocjonalne związki, a także aktywni społecznie (w przeciwieństwie do Jacka) – mogą wydać się przykładnymi i przede wszystkim absolutnie normalnymi ludźmi i obywatelami Stanów Zjednoczonych. Dick, kreśląc wiarygodne portrety charakterologiczne i zmieniając sposoby narracji, zadaje pytanie, czy tak jest w istocie. Podczas śledzenia wytyczonej przez niego linii fabularnej pojęcie normalności może ulec niejednej redefinicji. Narzuca się także refleksja na temat tego, jak trudno jest przeniknąć psychikę drugiego człowieka i zrozumieć inny niż swój punkt widzenia.

Obyczajowe Wyznania łgarza nie zawierają pełnych rozmachu wizji znanych z fantastycznonaukowych powieści amerykańskiego pisarza. Nie można oczekiwać po nich podjęcia tematu alternatywnej historii albo właściwego dla autora podważania rzeczywistości. Mimo to książka nie zawodzi. Bo chociaż fabularnie może pozostawić pewien niedosyt – zwłaszcza przyzwyczajonym do innej konwencji – wiele zyskuje dzięki umiejętnie wykreowanym postaciom. Dick w ich opisach wziął pod uwagę zarówno czynniki społeczne, takie jak środowisko albo mocno wpojone społeczne wyobrażenia płci, jak i cechy indywidualne, co razem dało pełnowymiarowy i autentyczny obraz tej niewielkiej galerii osobowości. Przy takim rozkładzie sił główny punkt ciężkości położony zostaje w zupełnie zrozumiałym miejscu – na relacjach międzyludzkich, które, rozwijając się, coraz szybciej popychają wydarzenia aż do ostatnich widowiskowych scen. W ten sposób obszar, po jakim Dick porusza się w książce, dostarcza równie dobrych przesłanek do namysłu, co jego fantastyczne dzieła.

Wydawnictwo Rebis, 2012

2 komentarze:

  1. To jedyny "niefantastyczny" Dick, jakiego miałam okazję czytać do tej pory, i choć powieść nie jest w czołówce moich ulubionych, to i tak, mówiąc kolokwialnie, daje radę. Uwielbiam wszelkie autobiograficzne wtręty u autora (a w "Wyznaniach..." jest ich szczególnie dużo), zawsze pozostawiają u mnie takie wrażenie, jakby życie i książki Dicka przenikały przez siebie i tworzyły razem taką spójną kreację. Choć to rzecz jasna spore nadużycie z mojej strony. Plus ta nutka paranoi, po której można Dicka rozpoznać z daleka, nawet gdy brakuje typowo fantastycznych motywów.
    A już w maju kolejny tom z serii... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oceansoul, zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś, i ta „nutka paranoi”, świetnie pasujące określenie. Ale jeśli chodzi o „Płyńcie, łzy…” to chyba najbrzydsza okładka, jaką do tej pory Dickowi przygotowali. Nawet pomijając obrzydliwą postać na pierwszym planie, to jest jakaś taka... nieposkładana.

    OdpowiedzUsuń