poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Sylvia Plath, „Szklany klosz”


Tę w dużej mierze autobiograficzną powieść Sylvia Plath pisała w latach 1958-1962. W 1963 roku książka ukazała się drukiem, wydana pod zmienionym nazwiskiem, o miesiąc wyprzedzając samobójczą śmierć autorki. Fala zainteresowania publikacją, jaka w końcu wystąpiła, spowodowana była głównie faktem, że Szklany klosz to studium postępującej choroby psychicznej. Plath, sama cierpiąc na zaburzenia afektywne dwubiegunowe, oddała zadziwiająco przejrzysty obraz odgradzania się od rzeczywistości.

Trudnością zdaje się nie utożsamiać głównej bohaterki powieści, Esther Greenwood, z jej autorką. „Demon, który jest we mnie, domaga się, bym była na szczycie powodzenia lub bym osunęła się w nicość” – pisała Plath w dzienniku. Esther, tak samo jak ona, przez całe życie próbowała sprostać własnym ambicjom. Wychowawszy się na prowincji, w wieku dziewiętnastu lat dostała stypendium, zaczęła studiować na prestiżowym college’u. Wszędzie wokół uważana za osobę, która spełnia swój amerykański sen, Esther już na pierwszych stronach książki wyznaje, że prawda wyglądała diametralnie inaczej: „nie sterowałam ani tym miastem, ani w ogóle niczym, nawet własnym losem. Po prostu telepałam się z hotelu do redakcji, z redakcji na przyjęcie (…) jak bezwolny trolejbus. (…) Było mi obojętnie i bardzo pusto – tak musi być w oku cyklonu”. Obojętność i pustka, choć zacierane cynizmem i pokładami pewnego rodzaju racjonalności, stanowią lejtmotyw dla całej powieści.

Początkowo książka wydać się może niepozorną relacją z życia outsiderki poszukującej dla siebie drogi wiodącej ku przyszłości. Spotkania z chłopcami, przyjęcia, praca w redakcji magazynu i refleksje dotyczące studiów nie są prologiem sugerującym późniejszy rozwój wydarzeń. A jednak narracja Plath od samego początku zawiera w sobie pewne uchwytne sugestie. Pisana z ogromną szczerością opowieść akcentuje sytuacje, w których Esther odcina się od innych, czasem w zupełnie komiczny sposób koncentrując się na sobie samej. Jak choćby podczas przyjęcia, na którym główną atrakcją jest dla niej miseczka z kawiorem i jej to poświęca całą swoją uwagę. Esther nie ma problemu z zostawieniem pijanej przyjaciółki przed drzwiami albo umyślnym deptaniem po stopach siedzącym w kinie. Często także swobodny tok narracji Plath zostaje zaburzony przez niespodziewaną wzmiankę, tym samym tworząc efekt na pograniczu komizmu oraz tragizmu; wisielczy humor, co do którego nie można mieć pewności, czy był zamierzony.

Proza ta zaskakuje i miejscami zdumiewa, co nie znaczy jednak, że jest chaotyczna. Plath zawarła w niej obserwacje na temat społeczeństwa i jednostek, a mają one o tyle szczególny wymiar, że obrana tu perspektywa zdaje się być perspektywą niezawisłego obserwatora, kogoś z zewnątrz, niejako pozbawionego bagażu norm kulturowych. Interesujące jest spojrzenie na odmienne prawa kobiet i mężczyzn, na nakaz cnotliwego życia w przypadku tych pierwszych. Przeciwna małżeństwu, kobiecej stagnacji po wyjściu za mąż, Esther sformułowała niemal feministyczny manifest: „najbardziej na świecie bałam się zakotwiczenia w bezpiecznej małżeńskiej przystani, no i tego, żeby nie zostać przypadkiem miejscem, z którego wychodzi strzała. Przeciwnie, marzyłam o zmianach, przygodach i sama chciałam być strzałą, co tam, masą barwnych, roziskrzonych strzał (…). Wiedziałam, że róże, pocałunki i intymne kolacyjki po restauracjach mężczyźni fundują swoim dziewczynom tylko w okresie narzeczeństwa. Natomiast po ślubnej uroczystości ogarnia ich jedno jedyne skryte pragnienie. Chcą, żeby żona rozłożyła się pod ich nogami, jak ta mata w kuchni pani Willard”.

Inny fragment zwraca uwagę na fakt, o którym jeszcze do niedawna nie chciano nawet słyszeć – że nie wszystkie kobiety mają instynkt macierzyński i nie wszystkie pragną wychowywania pięciorga dzieci. Z kolei w miarę jak samopoczucie Esther się pogarsza, przybywa więcej refleksji na temat codziennego życia, zawartej w nim rutyny i bezsensowności: „Nie myłam włosów i nie prałam odzieży po prostu dlatego, że wydawało mi się to szalenie głupie. (…) Po co więc prać dzisiaj, skoro jutro trzeba będzie zacząć od początku”. Rozważania te przekształcają się w końcu w opanowane, niemal pozbawione emocji pytania o to, jaki rodzaj samobójstwa wybrać. Czy lepsze będzie podcięcie sobie żył w wannie, utopienie się, czy połknięcie tabletek? Esther zastanawiała się nad tym i wreszcie wybrała, podobnie zresztą jak Plath. Warto przekonać się, w jaki sposób rozmyślania te przebiegały – to naprawdę niezły zapis życia pod szklanym kloszem.

Wydawnictwo Literackie, 2010

9 komentarzy:

  1. To jedna z najbardziej poruszających książek jakie miałam okazję przeczytać. Zapamiętam ją na długo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam ja w planach na najbliższą przyszłość. Tym bardziej, ze jestem świeżo po lekturze "Przerwanej lekcji muzyki".

    OdpowiedzUsuń
  3. Może być ciekawie, ale jak na niezawisłego obserwatora, to mało niezawisłe poglądy;)Choćby to małżeństwo. Jakie jest, zależy od tego z kim. Może być katapultą do sukcesów, rezerwuarem wsparcia, a może być i kulą u nogi. Wszystko zależy od tego, kogo się do niego dobierze. A dobieramy przecież sami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Andrew Vysotsky, pytanie tylko, czy poglądy/opinie mogą być niezawisłe albo obiektywne? Chyba raczej nie. ;) Ale już obserwacje – w sensie: pozbawione sympatii, antypatii, emocji, nieoparte na wzorach kulturowych – myślę, że w pewnym stopniu tak, i opowieść Esther ma w sobie tego cząstkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Poglądy mogą być niezawisłe jak najbardziej :) Niestety większość ludzi jest tak podatna na reklamę, autorytety i inne czynniki, iż można wpływać na ich poglądy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Prawdopodobnie mam zbyt wielkie skrzywienie zawodowe, by wierzyć w jakąkolwiek niezawisłość poglądów.

    OdpowiedzUsuń
  7. E - pewnie się jeszcze odkrzywisz. Z niezawisłością, jest tak jak ze wszystkim w naukach społecznych - podlegają matematyce. Prawie wszyscy są mniej lub bardziej podatni na wpływ, ale zdarzają się, rzadko bo rzadko, również ekstrema w czystej postaci - prawie całkowicie niezawiśli i prawie całkowicie zależni :)Niestety im bardziej niezależni, tym mniejsza szansa na ich spotkanie, tak jak z naprawdę mądrymi, czy naprawdę dobrymi. Z drugiej strony tych z przeciwnej strony, czyli prawdziwie głupich, złych, itp, jest równie mało. Inna sprawa, gdzie leży średnia ;)Każdy powyżej mediany np. mądrzejszy, ma wrażenie, iż większość jest głupia. Wynika to jednak tylko z tego, że sam nie jest przeciętny. Wystarczy być minimalnie ponad by, uwzględniając liczbę populacji, odnieść wrażenie, iż większość jest głupia, zależna, itd. To jednak tylko złudzenie. Temat rzeka i bardzo ciekawy :) A swoją drogą - kto by wytrzymał z całkiem dobrym, albo ,nie daj Boże, z całkiem niezawisłym w poglądach :) Może więc dobrze, że w praktyce ekstrema występują tak rzadko, że ich prawie nie można zobaczyć?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wielką nadzieję, że jednak się nie odkształcę, a to dlatego, że bardzo lubię swoje studia i lubię myśleć z uwzględnieniem tego, czego się nauczyłam. :) Rozumiem Twój punkt widzenia, jeszcze kilka lat temu bym się z nim zgodziła, a w alternatywnej przyszłości pewnie wciąż się zgadzam. W tej z kolei znowu mamy zupełnie inne perspektywy. Bo ja patrzę na to, że od pierwszej fazy socjalizacji ludzie zanurzeni są w kulturze i społeczeństwie, wykształca im się habitus (Bourdieu), nieustannie oddziałuje na nich przemoc symboliczna, mechanizmy rzeczywistości społecznej, każdy z niej chłonie, nie musząc zdawać sobie z tego sprawy (też antykonformista), przyjmuje postawy, schematy działań, myśli, sposób postrzegania (co najlepiej widać przy zestawieniu dwóch osób z dwóch b. różnych kultur), w skrócie, system społeczny w ogromnym stopniu kształtuje jednostki. I tak jest zawsze; trzeba by trwać od początku życia w próżni społecznej, aby było inaczej, ale wtedy osoba nie nauczyłaby się myśleć po „ludzku” (por. dzikie dzieci).

    OdpowiedzUsuń
  9. Absolutnie się zgadza. Przychodzi jednak moment, raczej dla nielicznych co prawda i raczej później niż wcześniej, gdy człowiek ocenia sam siebie i docieka co, z tego czym nasiąknął, uznać za jego własne, a co nie. Co warto pozostawić, a z czym pobawić się w chirurga. Od tego momentu można mówić o znaczącej niezawisłości. Wcześniej faktycznie nie bardzo. A że człowiek jest istotą megastadną to wiadomo. Jednak jest również stadem, które ma wybitnie wysoki odsetek outsiderów w porównaniu do innych gatunków.

    OdpowiedzUsuń