środa, 4 lipca 2012

Jarosław Grzędowicz, „Wypychacz zwierząt”


Po zbiorze opowiadań autora Pana Lodowego Ogrodu można by spodziewać się, jeśli nie prozy bardzo dobrej, to przynajmniej przyzwoitej. Opowiadań trzynaście, w tym dwa nagrodzone, konwencja grozy i sugestywna okładka nastrajają pozytywnie, zwłaszcza zwolenników dreszczyku. A tutaj – guzik. Pomijając fakt, że opowiadań zawiera wydanie sześć, a reszta to jeno anemiczne shorty, zestawienie prezentuje się strasznie nierówno. Żeby pójść za ciosem: strachu nie odczuwa się przy nich wcale. W przeciwieństwie do znużenia.

Zacznijmy od miniatur, bo o nich powiedzieć można skrótowo. Żadna nie zachwyca, za to większość straszy, owszem, lecz sztampą. Próżno szukać w nich mocnych fabuł czy wbijających w fotel puent. Dowodem pierwsze z brzegu, całkiem dowcipne Hobby ciotki Konstancji. Kilkoma słowami nakreślona zostaje tam odwieczna wojna rodzinna – wojna o spadek. Później pojawiają się duchy i zupełnie oczywiste zakończenie. W następnym krótkim utworze, Nagrodzie, efekt psuje inny aspekt, mianowicie zupełne zrezygnowanie z realizmu. To kolejny z minusów dotyczących shortów – wydarzenia nie są przedstawione na tyle wiarygodnie, by można było poczuć przebiegające po karku dreszcze.

Wyżej aspirują dopiero ubogie w zjawiska nadprzyrodzone (co wychodzi im na dobre) i brzmiące niby miejskie legendy Specjały kuchni Wschodu oraz Wypychacz zwierząt. Dość przyjemnie czyta się Weneckie zapusty, lecz znowu Trzeci Mikołaj, okropnie moralizatorski w swoim nagabywaniu na konsumpcjonizm, mocno zniechęca. Wszystkie te migawkowe utwory pisane były dla „Faktu”, co z łatwością daje się odczuć. Grzędowicz absolutnie nie kryje się w nich z poglądami, czego szczy osiągnięty zostaje w Obronie koniecznej. Fabułę zastępuje tam utyskiwanie bohaterów na prawo broniące sprawcy, a nieprzychylne ofierze. Innych zdarzeń nie wykryto. Taki zabieg nie razi, jeśli tekst obejmuje dziesięć stron, jednak autorowi niestety nie wystarczają tak mikre obszary. Przejdźmy zatem do opowiadań dłuższych.

Weekend w Spestreku będący karykaturalną wizją przyszłości uznać można za majstersztyk unikania fabuły na rzecz bombardowania liberalno-konserwatywnymi poglądami. W swoim afabularnym dziele Grzędowicz podzielił Europę na pół. Stosunkowo dobry wolny rynek stoi tu w opozycji do złego totalitaryzmu państwa opiekuńczego i wolnościowego. Najciekawsze zaczyna się od wykpiwania spraw związanych z gwałtami tudzież napastowaniem. Dla zobrazowania, liberalna antyutopia krzyczy następującymi hasłami: „Pamiętaj! (…) Molestowanie może polegać na mówieniu, ostentacyjnym milczeniu, spojrzeniu, jakiejkolwiek formie dotyku, unikaniu spojrzenia…”. Trudno o równie głupie i niesmaczne wątki w polskiej (i nie tylko) fantastyce, punkt zatem dla Grzędowicza – nikt go w tym nie przebije. Krytyka rozciąga się na tożsamości płciowe, wegetarianizm, ekologię, a gdyby ktokolwiek jeszcze nie zgadł: homoseksualizm również. Lesbijki – utożsamione z radykalnym (tu też antylogicznym) feminizmem – zorganizowały bojówki i sieją spustoszenie. Walczą też o równość płci, dlatego nazywają „osobników samczych” gorszymi. Tak, to ma sens! O właściwym światopoglądzie przypomina zaś główny bohater, prawdziwy mężczyzna hołdujący prawdziwym wartościom, przytłoczony niestety złem społecznego liberalizmu. Wiarygodność i logika zostają mocno nadszarpnięte.

Więcej grozy, a mniej paradoksów i ideologii odnaleźć można w posępnym, przeładowanym okrucieństwem Pocałunku Loisetty. Punktem centralnym opowiadania jest czyste, nieskalane zło. Oprawą dlań Grzędowicz uczynił pracę kata, opisy makabrycznych tortur, krew, flaki oraz efekciarsko odpadające głowy. Trzeba przyznać, że tekst, choć momentami infantylnie groteskowy, należy do nielicznych dobrych w zbiorze. Nie dość bowiem, że posiada fabułę, to jeszcze bonus w postaci ciężkiej atmosfery. Elementy grozy pojawiają się także w kolejnym po Weekendzie w Spestreku obrazie przyszłości – Farewell Blues. Ta antyutopia koncentruje się na zakazach opiekuńczego państwa (w imię zasady, że polityka być musi) oraz kontakcie z obcymi. Ideologia, całe szczęście, ze stron już nie wycieka, a zwilża jedynie opuszki palców. Naturalnie przesłaniając przy tym wydarzenia, lecz cóż, nie można mieć przecież wszystkiego.

O przyszłości, w różnych konfiguracjach, mówią również Zegarmistrz i łowca motyli oraz Buran wieje z tamtej strony. Ten pierwszy, zawierający w sobie wariację na temat podróży w czasie, nie powala, ale też nie odstrasza. Drugi natomiast to najmocniejszy punk zbioru. Traktujący o alternatywnych rzeczywistościach, osadzony na lodowatych pustkowiach Syberii, konfrontuje dwójkę mężczyzn z różnych światów, z zupełnie różnych Rosji. Poza wyraziście nakreślonym nastrojem zagubienia, odznacza się w nim sprawne wykorzystanie chwytów działających na czytelnika. Właściwie jedynym defektem tego opowiadania jest strona językowa. Obok perełki „Biegnący żołnierze dobiegli”, paradują naprawdę jaskrawe powtórzenia. Co rusz przewijają się też kolokwializmy w narracji, ale taka to już uroda tekstów Grzędowicza.

Na koniec pozostała Wilcza zamieć, tekst poruszający tematy U-Bootów, wyeksploatowanych w polskiej fantastyce wierzeń skandynawskich oraz hitleryzmu. Żargon i odmalowane tło sprawiają, że zyskuje on sobie nawet krztynę wiarygodności. Pytanie jednak, w jaki sposób podsumować powyższy zbiór? W większości są to mizerne opowiadania bombardujące ideologią w ramach nieumiejętnie napisanej satyry. Nawet sympatyzujący z poglądami Grzędowicza powinni mieć bowiem na uwadze, że teksty skrojone zostały nie z rozsądnej refleksji, a ze ślepego oddania jedynej słusznej sprawie. W końcu, wziąwszy pod uwagę, że wszystkie utwory zbioru dostępne są w innych miejscach – Grzędowicz nie napisał na tę okazję nic nowego – trudno byłoby Wypychacza zwierząt komukolwiek polecać.

Wydawnictwo Fabryka Słów, 2008

11 komentarzy:

  1. Mnie w dalszym ciągu trudno uwierzyć, że można zamieścić coś w - "nie śpię bo trzymam kredens" - Fakcie... Moja ocena po przeczytaniu pewnie też zaniży średnią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za dobrze tego zbioru nie pamiętam, czytałem dosyć dawno, ale nie powiedziałbym, że jest aż tak słabo. Pewnie, w większości nie są to najlepsze opowiadania Grzędowicza, ale czyta się je i tak przyjemnie. Przynajmniej ja tak miałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, po sieci panoszą się też opinie, że to znakomity zbiór. W jakąś grupę odbiorców na pewno trafia. Znam przykładowo takich fantastów, którzy poza Fabrykę Słów nie wychodzą, bo twierdzą, że tam mają wszystko, czego im potrzeba. Można więc i tak. Ja wypunktowałam, co uznaję za słabe, a co się broni; wiadomo, że korzystałam przy tym z własnego mózgu, a nie np. zbiorczego. ;)

      Usuń
    2. Jasne. ;) I bardzo dobrze, recenzje to w końcu opinie indywidualne. (No, chyba, że pisze się na zlecenie i trzeba na siłę napisać recenzję pozytywną, ale to już zupełnie inna sprawa i nie podejrzewam o to w żadnym wypadku Ciebie. ;) )
      Mnie się w każdym razie dosyć podobało, Tobie mniej. Świetnie. :)

      Usuń
  3. Szczerze mówiąc, po Grzędowiczu też spodziewałabym się więcej (choć tego zbioru nie znam). Cóż, opowiadanie jest niezwykle trudną formą i wielu mistrzów bardziej epickich po prostu sobie z nią nie radzi. A ja dodatkowo odnoszę wrażenie, że niektórym nie starcza inwencji czy pomysłu na coś większego, ale szkoda im czego, co im chodzi po głowie, i produkują sobie opowiadanko... Nie wiem, czy tak jest w tym przypadku, ale do opowiadań podchodzę wyjątkowo nieufnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja znowu im dalej zagłębiam się w dokonania polskich autorów z Fabryki Słów, tym bardziej wiem, że z nimi to trzeba być przygotowanym na wszystko. Zdarzają się teksty świetne i zdarzają się kompletne nieporozumienia.

      Usuń
  4. Od jakiegoś czasu rozglądałam się za tym zbiorem, spodziewałam się czegoś na miarę "Popiołu i kurzu", a widzę że szału nie ma. Cóż, jeśli wpadnie mi w ręce na pewno przeczytam, jeśli nie - widzę, że niczego nie tracę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Popiół…” czytałam już dawno, ale wystawiłam wysoką notę. Tak więc jeśli spodziewasz się czegoś podobnego, to faktycznie nie ma się po co spieszyć.

      Usuń
  5. Nieczęsto sięgam po zbiory opowiadań, ale nazwisko Grzędowicz mnie przyciągnęło. Z Wypychacza zwierząt przeczytałam wybiórczo kilka tekstów, ale żadne mnie nie zachwyciło tak, jak to zrobił Pan Lodowego ogrodu, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem właśnie w trakcie czytania "Pana Lodowego Ogrodu". Recenzji "Wypychacza" nie czytałam wiele, ale większość z nich była podobna do Twoich. Ale i tak przeczytam, tak z czystej ciekawości. Może mi przypadnie do gustu ten zbiór.;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Po Twojej recenzji nastawiłam się na coś złego, ale i tak się zawiodłam. Właściwie, gdyby nie "Buran..." byłoby tragicznie... A co do moralizatorstwa, bardzo średniej klasy pisarz byłby w stanie z powodzeniem stworzyć taki zbiorek wyśmiewający wylewające się z "Wypychacza..." poglądy. W pewnych momentach prawdziwa żałość ściskała moje serce. :D

    OdpowiedzUsuń