czwartek, 28 czerwca 2012

Peter Watts, „Wir”


Pierwszy tom Trylogii Ryfterów o wdzięcznym tytule Rozgwiazda zawiesił poprzeczkę niebezpiecznie wysoko. Wir niestety potwierdza fenomen swej poprzedniczki, samemu odrobinę na tym tracąc. Peter Watts rozwija posklejane wcześniej wątki, uzupełnia historię o nowe dane i rozszerza wizję na skalę globalną, i widzi czytelnik, że to jest dobre, lecz w całym tym pozornym chaosie zatraca się gdzieś gęsta i niepokojąca atmosfera, z której przecież autor słynie. Z drugiej strony, nic to dla sympatyków części pierwszej. Wir i tak powinni przeczytać.

Epilog Rozgwiazdy pozostawił w niepewnej sytuacji opuszczającą stację Beebe Lenie Clarke, jak również całą planetę. Ta pierwsza przeżyła, cudem wydostając się z morza w okolicach wybrzeża Ameryki Północnej. Wziąwszy pod uwagę, że świat jak dotąd zręcznie sobie z nią pogrywał, a teraz dodatkowo pozbawił jedynego azylu, w jakim czuła się dobrze, trudno się dziwić, że kobieta pała nieujarzmioną chęcią zemsty. Kiedy zaś Clarke wyrusza w samotną wędrówkę po kontynencie, z planetą zaczyna dziać się coraz gorzej. Głównie z jej powodu. Zniszczeń zaś bynajmniej nie można przedstawiać na skali mikro.

W latach, w których rozgrywa się powieść, Internet rozwinął się do postaci Wiru – wszechogarniającej sieci, niezwykle złożonej i zasiedlonej przez wszelkiego rodzaju złośliwe oprogramowanie potrafiące ewoluować. Struktura ta odgrywa kluczową rolę dla fabuły, w niej to bowiem w zastraszającym tempie pomnaża się βehemot. Nad ratowaniem sytuacji pracują tak zwani prawołamacze. Są to podwładni korpów noszący w sobie Moralniaka, czyli technologiczne usprawnienie mające pomagać/kierować przy podejmowaniu decyzji z zakresu „większe dobro”. W praktyce Moralniak umożliwia bezstresowe zgładzenie tysiąca dla ratowania kilku tysięcy.

Wyrazy uznania należą się Wattsowi za złączenie mnóstwa pomysłów z dziedzin technologii, chemii, biologii oraz psychologii w świetnie prezentującą się całość. Podobnie jak w pozostałych swoich książkach, utworzył on mocną naukową podbudowę dla fabuły. W tym tomie, o większym technologicznym zagęszczeniu niż miało to miejsce w Rozgwieździe, szeroki zakres jego wiedzy i umiejętność korzystania z niej przy tworzeniu historii, widać szczególnie. Oczywiście dla laików niuanse związane z Wirem czy wyraźnie eksploatowaną chemią człowieka prezentują się odrobinę abstrakcyjnie. Cieszy wobec tego fakt, że kolejny raz można sięgnąć do zamieszczonych na końcu źródeł oraz przypisów.

Fabuła, w przeciwieństwie do kameralnych Rozgwiazdy i Ślepowidzenia, obejmuje wydarzenia rozgrywające się na otwartych i częstokroć zmieniających się przestrzeniach. Zmieniają się także główni bohaterowie poszczególnych rozdziałów. Rozbicie na wielogłos, w którym uczestniczą ryfterzy, korpowie, prawołamacze, tłumy, a nawet βehemot, może sprawić, że zatęskni się do znanej klaustrofobicznej atmosfery podwodnej stacji. Tym bardziej, że akcja nabiera słusznego tempa dopiero w połowie lektury. Niemniej jednak, Watts profesjonalnie ukazuje zmiany na szerokiej skali. Skupiona na własnym celu Lenie Clarke, nie zdając sobie z tego sprawy, staje się pożywką dla łaknących innego życia tłumów. Memy o „Czarnej Madonnie” obiegają cały świat, a kobieta zyskuje sobie tysiące oddanych sprzymierzeńców. Za spoiwo łączące poszczególne wydarzenia można uznać szukanie odpowiedzi „kim ona jest?”. Jak się okazuje, odpowiedzi szuka również sama Clarke.

Za sznurki, jak zwykle, pociąga korporacja Grid Authority z Patricią Rowan na czele. Starając się uchronić ludzkość od zagłady, nieprzebierająca w środkach Rowan zdolna jest do moralnie wątpliwych czynów, ostatecznie jednak celem jest przecież przeżycie milionów. W opozycji do niej – powodowana chęcią zemsty na kłamliwych korporacjach, które zamieniły jej życie w piekło – dzieła zniszczenia dokonuje Clarke. Komu kibicować w tym starciu? Watts bezpośrednio wypowiada sądy o ludzkiej psychice, o skupianiu się na chwili obecnej i bliskich nam osobach (wszak liczby podawane w telewizji nie oddziałują w sposób, w jaki czyni to śmierć kogoś, kogo znamy). Finalnie jednak kwestia faworyta pozostaje otwarta, więc to od czytelnika zależy za którą stroną barykady się opowie.

Środkowa część Trylogii Ryfterów – choć nie dorównuje Rozgwieździe – również nie rozczarowuje. Zmienia się środek ciężkości, zmieniają się kluczowe elementy, można także mówić o tym, że Wir jest przykładem rozwinięcia wybitnego pomysłu, który (miejmy nadzieję) w ostatnim tomie poskutkuje godnym trylogii wybuchem. Owo rozwinięcie nie kopiuje schematu, ma za to wiele nowego do powiedzenia. Czegoż więcej oczekiwać? Tylko szybkiego pojawienia się βehemota na sklepowych półkach.

Wydawnictwo Ars Machina, 2011

5 komentarzy:

  1. Lubię czytać książki, zawierające opisy biochemii i fizjologii. Mam wtedy wrażenie, że jednak coś z moich studiów wynoszę. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To książka zdecydowanie dla mnie. Uwielbiam podobną tematykę, tym bardziej jeżeli wokół siebie skupia się wiele dziedzin naukowych. Szczególnie chemia, biologia oraz psychologia. Swoją drogą, ostatnio dość trudno trafić na podobne dzieła.
    Z pewnością przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boleśnie mi uświadamiasz, jakie mam lekturowe zaległości...

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie, że trzyma poziom, ale nie wiem kiedy zdołam się zabrać za "Wir". Pierwsza część była dla mnie bardzo przytłaczająca i póki co nie śpieszy mi się do powrotu tym bardziej, że obecnie mam ochotę na bardziej nieskomplikowane lektury.

    OdpowiedzUsuń
  5. Znając "Rozgwiazdę" trudno nie być ciekawym co też Watts wymóżdżył w drugiej części trylogii.

    OdpowiedzUsuń