niedziela, 3 czerwca 2012

Maja Lidia Kossakowska, „Ruda Sfora”


Maja Lidia Kossakowska najczęściej kojarzona jest z uniwersum aniołów prezentowanym między innymi w Siewcy Wiatru. W rzeczywistości anioły to tylko wierzchołek góry; autorka chwyta się najróżniejszych tematów czy też motywów przewodnich dla swoich książek. Rudą Sforę można zaliczyć do powieści młodzieżowej – o czym okładka niestety nic nie wspomina – zakorzenionej w kulturze jakuckiej. Nie spotyka się dzieł fantastycznych nawiązujących do tego obszaru kulturowego, a przecież szamanizm, duchy i bóstwa oraz sceneria sianokośnych łąk wydają się interesującym tłem dla opowieści fantasy. I rzeczywiście, kultura Jakucji to jedna z nielicznych pozytywnych cech tej lektury.

Ruda Sfora rozpoczyna się do bólu typowo: w naslegu wielkiego szamana i uzdrowiciela Kitej Serkena dzieje się źle. Dyraj Borgoj do spółki z rosyjskim racjonalistą Wasylem odcinają się od zabobonów i knują spisek mający na celu wybranie duchowego przewodnika, który tylko odgrywałby przeznaczoną mu rolę. W tym momencie pojawia się problem, ponieważ, jak prawie wszyscy wiedzą, szamanem może zostać jedynie człowiek dotknięty ręką bogów. W konsekwencji równowaga zostaje zachwiana – „Ruda Sfora spopiela świat i zaświaty, gdy triumfuje wiara przekonanych, że nie wierzą w nic”. W sam środek zdarzeń decydujących o przyszłości wiary wrzucony zostaje trzynastoletni chłopiec o imieniu Ergis, ten, którego duchy obdarzyły możliwością wędrowania po Górnych i Dolnych Krainach, prawowity następca swego dziadka Kitej Serkena.

Wprowadzenie do historii przedstawia się przyzwoicie, jednak im dalej, tym gorzej. Fabuła powieści opiera się na motywie podróży, a ściślej rzecz biorąc, na błądzeniu młodego Ergisa po zaświatach, niezmiennie od jednego punktu do drugiego. Z początku wydawać się może, że wojaże te będą przykuwać do książki, wszak nie wszystko, co typowe, musi wypadać marnie. Ergis zyskuje sobie towarzystwo magicznego konia Bębenka, ołonchosuta Elleja oraz kilku innych, z pozoru ciekawych postaci. Niestety, pierwsze wrażenie mija błyskawicznie. Wszyscy bohaterowie to szablonowi poszukiwacze przygód, których zachowanie i decyzje można przewidzieć z wyjątkowo pokaźnym wyprzedzeniem. Nic tu nie zaskakuje.

Powyższe sugerowałoby, że powieść zaadresowana została do młodszego odbiorcy, który nie wymagał będzie rozbudowanego rysu psychologicznego bohaterów czy niespodziewanych zwrotów akcji, a na mało wiarygodne zagrania po prostu przymknie oko. Tezę potwierdza lekki, niewyszukany humor, ale znowu brutalne sceny i przelewana litrami krew wskazują na coś zgoła odmiennego. Ostatecznie, jakkolwiek nie prezentowałaby się grupa docelowa, nie sposób zaliczyć do niej wymagających czytelników, liczących na coś więcej niż tylko metaforę oddalania się od wierzeń ubraną w rozciągnięte fabularnie czytadło. Poza dopracowanym światem kultury jakuckiej, nie znajdą oni w książce wiele dobrego. Podróż wybrańca, wierni kompani, bitwy wstrząsające niebem i ziemią – wszystko to zapewnia rozrywkę, aczkolwiek dość niskiej klasy.

Zachętę, by sięgnąć po książkę, mogą odnaleźć wielbiciele Siewcy Wiatru. Choć w szczegółach obie powieści są diametralnie różne, pewne elementy się o siebie zaziębiają. Bogowie zaświatów, tak jak anioły, nie dysponują wszechmocną potęgą. Co więcej, walczą z nieznanym złem i giną. Najwyższy Stwórca zasnął wiele setek lat temu w najdalszym, Dziewiątym Niebie, a teraz wydaje się zupełnie nie zważać na błagania o pomoc. Sama narracja również nie odbiega od tej znanej z angel fantasy, a wiedza Kossakowskiej dotycząca Jakutów stawia książkę o oczko wyżej pod względem prezentowanego uniwersum. Smacznym dodatkiem dla tych, który chcą głębiej wniknąć w realia, będzie także zamieszczony na końcu wydania słowniczek najważniejszych jakuckich pojęć.

Ruda Sfora plasuje się gdzieś pomiędzy drugorzędną powieścią drogi a całkiem zjadliwą historyjką dla młodzieży. Wykreowany świat ciekawi, mniej ciekawią toczące się w nim wydarzenia. Zestawienie wszystkich plusów i minusów finalnie skutkuje średniakiem. Można przy tym żałować, że Kossakowska poszła w stronę tak bardzo trywialnej fabuły i sztandarowo oczywistych bohaterów. Czytając bowiem, kilkakrotnie odnosi się wrażenie, że zabrakło autorce pomysłu.

Wydawnictwo Fabryka Słów, 2007

4 komentarze:

  1. I pomyśleć, że mi tę książkę zachwalano jako lepszą od "Zakonu Krańca Świata"... (Nie, żeby "Zakon..." był idealny, ale to moim zdaniem najlepsza książka Kossakowskiej. Poza "Grillbarem Galaktyka", ale powieści humorystyczne to trochę inna kategoria.;)). No nic, pewnie kiedyś przeczytam, jak się natknę w bibliotece.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejna książka, którą czytasz pierwsza i okazuje się, że wcale nie mam ochoty po nią sięgać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogę się skusić, oj, mogę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadal mam ochotę na tę jakucką Kossakowską... "Zakon" podobał mi się bardzo, ale obawiam się, że rzeczywiście fabularnie tutaj może być gorzej.

    OdpowiedzUsuń