sobota, 17 marca 2012

Peter Watts, „Rozgwiazda”


Jeśli ktoś zafascynowany Ślepowidzeniem zastanawia się, czy sięgać po Trylogię Ryfterów, nie musi się wahać. Rozgwiazda rozgrywa się – zamiast w kosmosie – w głębinach, jednak pomijając detale, wiele cech łączy obie książki. Ciemne, ekstremalnie nieprzyjazne i mroczne otoczenie. Klaustrofobiczna placówka, w której zamknięte zostają wyselekcjonowane jednostki. Mrowie pomysłów bazujących na rozległej wiedzy, tym razem z mniejszym i bardziej przyswajalnym natężeniem naukowego żargonu. Uzupełnijmy mieszankę filozofią, niebanalną psychologią ryfterów oraz szczyptą humoru i garścią grozy… „i dajmy nura w oceaniczne głębiny”.

Pierwszym, co po otworzeniu książki rzuca się w oczy polskiemu czytelnikowi, jest adresowana do niego przedmowa – akcent miły i zupełnie uzasadniony. Watts kilkoma słowami nadmienia z jakim odbiorem spotkało się najgłośniejsze w jego dorobku, wielokrotnie nagradzane Ślepowidzenie. Otóż, skracając, worek z nagrodami rozwiązał się dopiero po wydaniu powieści w Polsce. Kultura wychowana na Lemie potrafiła docenić utwór spod znaku hard science fiction, następnie docenił je świat, a wówczas do obiegu wróciły wcześniejsze dokonania Wattsa. Aż chciałoby się rzec: wyjątkowo udana symbioza.

Rozgwiazdę otwiera preludium w postaci wycieczki, podwodnego safari. Łódź zaopatrzona w program turystyczny trajkocze o ogromnych kałamarnicach i przedstawia zdjęcia archiwalne głębinowych okropieństw. Tak zwany ładunek (czyli pasażerowie) milknie, gdy coś zaczyna łomotać w powłokę kadłuba. Nasilenie przytłaczającej atmosfery zamknięcia rośnie z każdym przeczytanym zdaniem. Apogeum – utrzymujące się z niewielkimi spadkami przez większość lektury – osiągnięte zostaje przy przejściu do właściwej fabuły. Wówczas to akcja przenosi się do bazy znajdującej się na krawędzi rowu tektonicznego. Tam, w stacji badawczej Beebe – stworzonej przez korporację Grid Authority do koordynowania urządzeń pozyskujących energię geotermalną – umieszczona zostaje grupa ludzi o nietypowych bagażach doświadczeń. W jej skład wchodzą jednostki socjopatyczne. Ci, po których nikt nie myśli płakać. Mordercy, gwałciciele i ofiary molestowania. Odporni na stres, presję i samotność. Zostają tam zamknięci na rok.

Warstwa psychologiczna to jeden z ważniejszych elementów powieści. Nie dość bowiem, że ryfterzy na starcie zaopatrzeni są w nietypowe cechy, to cicha, przytłaczająca ciasnotą stacja Beebe oddziałuje na ich nieustannie. Miejscami nerwowa atmosfera jest tak gęsta, że z niecierpliwością czeka się na wybuch. Ten jednak nie chce nastąpić. Oczekiwanie bywa gorsze, zdaje się naśmiewać z czytelników Watts. Ponadto po pewnym czasie bohaterowie sami zaczynają modyfikować swoje biotechnologiczne dodatki. Muszą również radzić sobie ze sobą nawzajem. Ich profile DSM albo do siebie pasują, albo działają na zasadzie odpychających się ładunków jednoimiennych. Watts kreśli relacje załogi wprawną ręką psychologa, wrzucając do kotła smaczki takie jak choćby efekt Ganzfeldu. Co więcej, opowieść nie ogranicza się do jednej perspektywy. Wydarzenia zostają przedstawione z punktu widzenia wielu postaci, to z kolei wymusza niekiedy weryfikację wcześniejszych założeń. Efekt potrafi być zaskakujący.

Fabuła toczy się niespiesznie, zaś odkrywanie zawiązanej wokół sztucznej inteligencji intrygi nie idzie ryfterom najlepiej. Rzecz jasna, w żaden sposób nie umniejsza to opowieści – powolne łączenie faktów i poznawanie zagrożenia potrafi sprawić dużo czytelniczej przyjemności. Zwłaszcza że Watts – doktor biologii morskiej – wykreował niezwykle spójną wizję podwodnego świata. Podczas lektury chciałoby się dostać jeszcze więcej naukowych, głównie biochemicznych, wyjaśnień. W Ślepowidzeniu takich szczegółów pojawiło się mnóstwo, tutaj jedynie je zarysowano. Uboższy jest również dodatek „źródła”, w którym autor podaje odnośniki do prac, z których korzystał. Pod tymi względami istnieje rozbieżność pomiędzy debiutem a późniejszą książką. W obu przypadkach jednak widać kreatywność pisarza i biegłość w łączeniu fikcji z gałęziami nauki. Tak dobre książki sciencie fiction często nie powstają.

Wydawnictwo Ars Machina, 2011

7 komentarzy:

  1. Zawsze z przyjemnością czytam książki, których autorzy "znają się na rzeczy". Zwłaszcza w przypadku wszelkich biochemiczno-biologicznych teorii i pseudoteorii, czasem skomplikowanych, przetłumaczonych na język powszechny (bo wtedy ciesze się, że moja nauka nie idzie na marne i przynajmniej takie rzeczy w jakimś stopniu mogę ocenić :D). A po tym, co już niejednokrotnie mi mówiłaś, Watts mnie zaintrygował.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chce to przeczytac! Tylko czy mozna czytac "Rozgwiazde" w oderwaniu od "Slepowidzenia"? Te historie jakos sie ze soba nie lacza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Rozgwiazda", jak napisałam, jest pierwszą powieścią Wattsa, można ją czytać w oderwaniu od wszystkiego. Ewentualnie później sięgnąć po kolejne części z Trylogii Ryfterów. A temat "Ślepowidzenia" wprowadziłam, bo znowu tę pozycję wydano jako pierwszą w Polsce. I "Ślepowidzenie" jest sławniejsze, i z reguły odrobinę lepiej oceniane. Chyba nie zamotałam w recenzji za bardzo?

      Usuń
    2. Obawiam sie, ze to po prostu nagla chec przeczytania ksiazki po zapoznaniu siez Twoim opisem socjopatycznych bohaterow ;). Ja dzisiaj skonczylam "Kraine Chichow". Mysle, ze moglaby Ci sie spodobac, w kazdym razie ja przez dwie noce nie moglam spac, bojac sie, ze wejdzie mi do pokoju jakis bulterier.

      Usuń
    3. Kiedyś na pewno sięgnę. W zasadzie podczas czytania "Rozgwiazdy", kiedy jedną noc spałam sama, też dziwnie się czułam. Niekoniecznie bojąc się kroków czy bulterierów, ale przez to, co Watts wymyślał/przytaczał z pogranicza psychologii. Na takich jak ja - często widzących tudzież słyszących za dużo - ten typ książki potrafi oddziaływać.

      Usuń
  3. Słyszałam o tej książce i mam ją w planach. Miło, że na rynku pojawiają się ambitne powieści fantastyczne, nie tylko romanse paranormalne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Kraina Chichow" juz na Ciebie czeka. ;)

    OdpowiedzUsuń