wtorek, 2 lipca 2013

Joanna Bator, „Piaskowa Góra”


Joanna Bator dysponuje wiedzą, zmysłem obserwacji i ogromnym talentem do przekładania rzeczywistości na literacką fikcję. Jej trzecia w dorobku książka beletrystyczna, saga rodzinna z okolic Wałbrzycha, jest planem wykonanym w więcej niż stu procentach – tyle że tym razem na serio. Nawiązanie to nieprzypadkowe, bo Piaskowa Góra odsyła do Polski rozpiętej pomiędzy czasami wojny a transformacją ustrojową, za główny punkt obierając sobie relację z rzeczywistości zanurzonej w szarości PRL-u. Historii jednak do barw nijakich daleko. To iście karnawałowy kalejdoskop wydarzeń, korowód postaci i emocji, drobiazgowo i z kunsztem sportretowana polskość.

Piaskowa Góra, dzielnica mieszkalna Wałbrzycha, blokowisko. Niedaleko Szczawienko, a trochę dalej wieś Zalesie. Tak jak w jednym z poniemieckich domów familijny album zdjęciowy kompletują Halina z wnuczką Dominiką – skrupulatnie i pilnie – tak Joanna Bator splata w konstelacje losy bohaterów tamtejszych stron. Nielinearnie, przeskakując w retrospekcje i antycypacje, ale zawsze odnajdując to, co najistotniejsze. Przedmiotem jej zainteresowania jest warstwa robotnicza i chłopska, ich zaplecze kulturowe, mentalność, postawy. U młodych, takich jak górnik Stefan Chmura, widać energię i aspiracje, by piąć się wyżej po szczeblach kariery, być niczym inżynier Waciak, kupić meblościankę i kryształowe cukiernice, wazony i łyżki, postawić je obok figurek Matki Boskiej, piesków i kotków. Ale upływający czas często przysłania widoki na przyszłość, a na ich miejsce wdraża przekonanie, że zostało się wykiwanym – po czasie nieszczęść nagroda wcale się nie pojawia. Pozostają mgliste marzenia o wygranej w totka, spotkaniu Leoncia z Niewolnicy Izaury, wyjeździe do Enerefu. W narracji tej przywoływanych jest wiele modelowych elementów, ale jednocześnie sięga ona pod wierzchnią warstwę, wydobywając ukryte i pokazując je w sposób niezwykle wiarygodny.

Na Piaskowej Górze i w okolicach istnieje rozkład sił ujęty w patriarchat. Nie brakuje także naiwności, głupoty, niezrozumienia, stereotypów i ignorancji. Cały ten gorzki, raczej nieprzyjazny świat staje się lekkostrawny i budzący apetyt na więcej głównie dlatego, że Bator pokazuje go bez nadęcia, za to z lekkością i świetnie wyważoną ironią. Świeżo poślubiony Stefan Chmura chłonie mądrości bardziej doświadczonego kolegi Kowalika: „wiedz, bracie, że baba tylko wtedy zachodzi, jak ma z tego przyjemność” i doskonale zdaje sobie sprawę, że rządzić ma mężczyzna, pominąwszy jednak kuchnię, bo to królestwo kobiet, w którym można co najwyżej dostać ścierką po głowie. Konstruowana społecznie męskość stoi tu również na straży moralności, dlatego Stefan, mając już za żonę nieskalaną Jadzię – którą zresztą dosłownie uratował i posiadł – zabrania wizyt przyjaciółce matki, ponieważ uznawana jest ona za rozwiązłą, a on tych dwóch przeciwstawnych sił, czystości i brudu, pogodzić nie może. To jednak jedna z niewielu manifestacji „męskości” Stefana. Jadzia prędko opanowuje naturalną zdolność swojej płci, wypracowywaną przez tysiące lat spisków, intryg i sztuczek, i tak jak czyniły to kobiety przed nią, tak i ona w niedostępnych sobie sferach sprawuje władzę z ukrycia. Co konieczne do odnotowania, Bator nie krytykuje wprost, nie tworzy bohaterów złych, dobrych albo pretekstowych – tworzy ich ludzkich.

Szeroko opisana sytuacja społeczno-kulturowa i socjologiczne zacięcie stanowią podłoże do obnażania przejawów normatywnej opresji. I chociaż demaskujące narzędzia z ironią i groteską na czele nie są może nowatorskie, to jednak wrzucone w niemal baśniową opowieść (ponieważ książkę tę czyta się jakby to była wciągająca do swojego świata baśń) sprawdzają się znakomicie. Funkcjonują tu więc opisy podręcznika dla dzieci („Tata wychodzi, mama zostaje i jest, gdy tata wraca, jakby ją przybito do podłogi z pecefału”) oraz ostre w wymowie wątki o macierzyństwie oraz grupach wykluczanych: cudzoziemcach, Żydach, gejach i lesbijkach (homoniewiadomo), wszystkich tych, którzy dokonują transgresji. Nierzadko odnajdywane są także mniej lub bardziej widoczne paradoksy, takie jak ksiądz przeczulony na grzechy ciała albo naturalne przejście od fragmentu dotyczącego Jadzi uwielbienia kościoła do komplikacji, jakie miały u niej miejsce po którejś z kolei skrobance. Następnie, w trakcie rekonwalescencji w szpitalu, Jadzia świętuje wybranie na papieża Polaka. I chociaż znane jest powszechne przyzwolenie na aborcję w tamtych latach, ujmuje sposób konstrukcji poszczególnych wątków, powiązania i zależności, jakie zachodzą między danymi partiami tekstu. Ujmuje w końcu dystans Joanny Bator, zdolność spojrzenia z góry, ale jednocześnie wyjątkowa wrażliwość.

Bajecznie oddany został w Piaskowej Górze okres PRL-u i to bynajmniej nie w kontekście jego mitologizacji. Koniecznie trzeba przeczytać.

W.A.B., 2009

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że kolejna osoba docenia "Piaskową Górę". Dla mnie to też powieść totalna. Bardzo wiele rzeczy można z niej wyciągnąć. Świetna, świetna, świetna. A "Chmurdalia" trzyma poziom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie po odłożeniu „Piaskowej...” zastanawiałam się, jak to będzie z kontynuacją, bo że ją niebawem przeczytam to pewność. Raczej zakładam mniej zachwytów, ale to tak asekurancko, żeby nie postawić poprzeczki nie do przekroczenia. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam sobie "Ciemno, prawie mrok" (leży i czeka), "Piaskowej góry" nieco się obawiając. Bardzo mnie zachęciłaś, bardzo, naprawdę. Gęsta, mocna proza - tego szukam i rzadko znajduję wśród polskich autorów.
    Notabene, "Piaskowa góra" wydana została też w Niemczech, o czym dowiedziałam się niedawno przypadkiem. Zebrała świetne recenzje (krytyków), ale chyba trafiła do bardzo wąskiego grona czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego obawiając? „Piaskowa...” szybko wciąga, czyta się ją płynnie i nie jest jakoś szczególnie skomplikowana, więc ani nie powinna nudzić, ani sprawiać problemów, nawet mniej oczytanym od Ciebie. Poza tym ma kilka wątków polsko-niemieckich. ;)

    OdpowiedzUsuń