sobota, 22 czerwca 2013

Krzysztof Varga, „Aleja Niepodległości”


Aleja Niepodległości to rzecz dziwna i uciążliwa, ani zła, ani dobra, za to przytłaczająca i w przytłaczaniu tym okropnie konsekwentna. Opowieść toczy się – choć raczej wypadałoby użyć słowa „pełznie” lub „czołga” – wokół życia czterdziestoletniego straceńca i nieudacznika z pokolenia Wsadzonych Na Siodło lub też pokolenia Bez Teleranka. Rozrysowany grubą kreską Krystian Apostata to uosobienie wszystkich bliższych i dalszych synonimów dla dwóch użytych do opisu słów. Przegrany, samotny, niepamiętający o dawnych celach i marzeniach, zaś w rzadkich chwilach olśnienia niezdolny, by uczynić krok zmierzający do ich podjęcia. Na przeciwległym biegunie postawiony zostaje jego rówieśnik, umiejący przystosować się do warunków konsumpcyjnego świata i skonstruować swoją tożsamość Jakub Fidelis – pierwszy tancerz Rzeczypospolitej.

Nieliniowa fabuła zataczająca koła i wciąż wracająca do punktów kulminacyjnych swoje rozpoczęcie ma w ostatnich chwilach życia Krystiana – gdy boeing 767 Polskich Linii Lotniczych eksploduje nad Atlantykiem. To jednak dopiero początek kpiny Vargi z porządku i organizujących powieść prawideł. Jego narrację uznać należy za zaprzeczenie zwięzłości i konkretu. Potok słów rozlewa się szeroko, informacje ulegają powtórzeniom, poza rozpoczęciem i końcem rygor niemal w ogóle nie istnieje. Ani w strukturze powieści, ani w prezentowanych treściach. W tym drugim przypadku bylejakość i otępienie Apostaty wysuwają się ma plan pierwszy. Czytelnik zostaje więc wystawiony na próbę cierpliwości – jeśli uda mu się jej sprostać, będzie mógł wyłuskać z historii kilka wartych uwagi wątków, przy czym ich ilość zdaje się być niewspółmierna do rozwleczonej całości.

Najciekawsze w tej quasi-biograficznej narracji są momenty młodości Krystiana i Jakuba osadzone w peerelowskiej Warszawie. Wspomnienia z męskiego liceum św. Augustyna obfitują w opisy przeglądania na szkolnych apelach wykorzystanych już tysiąckrotnie świerszczyków. Dyskoteki u sióstr nazaretanek sprowadzone zostają do obżerania się pączkami i widoku zakonnic sumiennie odmierzających odległość dzielącą partnerów podczas tańca. Varga bezlitośnie przywołuje rzeczywistość widzianą oczami chłopców, im dalej zaś w chronologii, tym brutalniej i bardziej naturalistycznie. W ten sposób dorosły już Krystian, odziedziczywszy mieszkanie po wychowującej go ciotce, większość czasu spędza z dwoma zajętymi dłoniami – dzierżąc piwo i siedząc przed monitorem na niekończącym się seansie filmów pornograficznych.

Książka ma pretensje do bycia zabawną, ale jeśli się przy niej śmiać, to raczej śmiechem wymuszonym. Dużo trafnych, boleśnie prawdziwych obserwacji okraszonych jest tu ironią, ale najczęściej sztywną, niemającą wyrazu i przygniecioną monotonnością. Jeśli zaś kpina kieruje się w stronę konsumpcjonizmu, powiela tylko to, co zostało już wielokrotnie powiedziane i czego nie sposób nie dostrzec samemu. Tak jak fragment dotyczący celebrytów: „nie mówili nic, wystarczyło, że dobrze wyglądali. A cały naród wyglądał ich z tęsknotą: może przejdą pod naszym oknem? (…) Poprosimy, by pobłogosławili nasze dzieci. Wyjmiemy ze śmietnika wyrzuconą przez nich zasmarkaną chusteczkę i zostawimy ją sobie na pamiątkę. Skąd naprawdę przyszli, kim są i dokąd zmierzają owi święci dni naszych, nikogo specjalnie nie interesowało”.

Powieść Vargi mówi o pokoleniu, zrywaniu więzi wspólnotowych, o dwóch skrajnie odmiennych, karykaturalnie sportretowanych postawach wobec szansy, jaką dawała transformacja ustrojowa. Trudno byłoby określić ją mianem nieudanej – jest jedynie szalenie nużąca przez swoją nieustępliwą jednostajność.

Wydawnictwo Czarne, 2010

0 komentarze:

Prześlij komentarz