poniedziałek, 10 czerwca 2013

Elisabeth Åsbrink, „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” – Bez pęknięcia sprzeczności


Ingvar Kamprad, założyciel firmy IKEA, symbol światowej sławy przedsiębiorcy i duma Szwecji, stawiał pierwsze kroki przemysłowca u boku wieloletniego przyjaciela Ottona Ullmanna. Wcześniej, jako nastolatkowie, chłopcy byli nierozłączni. Pracowali i bawili się ramię w ramię pośród malowniczego krajobrazu Smalandii: czyścili oborę, doili krowy i przerzucali siano, nocą wypływali na jezioro lub jeździli rowerami na potańcówki. Otto przebywał u rodziny Ingvara zatrudniony jako parobek. Znalazł się tam, daleko od rodzinnej Austrii, uciekając przed Holocaustem. Ingvar uwielbiał Ottona i jednocześnie czynnie wspierał ideologię nazistowską. Jak można połączyć te dwa światy? W jaki sposób teoria i praktyka mogą być tak rozbieżne, wykluczające się nawzajem?

Ponad pięćset listów, wywiady, dokumenty, fotografie i książki. Ten ogromnej objętości zbiór materiałów źródłowych stał się podstawą do napisania reportażu najwyższej próby. Ale książka ważna jest nie tylko ze względu na staranność, z jaką udało się Elisabeth Åsbrink przefiltrować mnogość danych. To też świetnie napisana proza wrażliwej i spostrzegawczej pisarki, bezbłędnie potrafiącej nakłonić do spojrzenia w wybranym przez siebie kierunku. Opowiedziana przez nią historia rozpoczyna się od najmłodszych lat Ottona Ullmanna, gdy szczęśliwe dzieciństwo rozpieszczanego jedynaka ucinają wydarzenia 1938 roku. Rosnący niepokój żydowskiej rodziny zamieszkującej w Wiedniu ma ujście dopiero w momencie wyjazdu chłopca do Szwecji. Pobyt tam znaczą codziennie napływające listy od rodziców. W czasie gdy Otto samotnie wychodzi z okresu dzieciństwa, życie Pappy i Mutti stopniowo rozsypuje się pod naporem działań nazistów. Wszystko to czyta się szybko, zachłannie. Nie sposób jednak nie przystanąć na chwilę przy zadawanych przez Åsbrink pytaniach. Obok bowiem kameralnej fabuły skoncentrowanej na losach Ottona funkcjonują tu szersze warstwy opowieści.

Åsbrink stawia pod znakiem zapytania chwaloną neutralność Szwecji w kontekście wojny. Jej uwaga skupia się szczególnie na powstawaniu szwedzkich ruchów nazistowskich w tamtym okresie oraz przebiegu polityki zamykania granic w obliczu zagłady Żydów i masowych emigracji. Skrupulatnie rejestrowana jest niechęć społeczeństwa do „importowania tego rodzaju materiału”, gdy mowa o ratowaniu niemieckich dzieci pochodzenia żydowskiego. We wszystkich tych partiach tekstu przebija wielka przepaść między Żydami (w umysłach wielu ludzi słusznie karanymi przez Boga za ukrzyżowanie Mesjasza) a narodami chrześcijańskimi. Żydzi sprowadzani są do elementu obcego, a w konsekwencji – także przez nawarstwienie się stereotypów – niechcianego i zbędnego. Nie tylko w nazistowskich Niemczech. Nie tylko przez osoby świeckie.

Inność Żydów permanentnie przewija się w historii i niezwykle mocno wpisana jest w świadomość pokoleń. Åsbrink podpowiada, posługując się chronologią: edykt mediolański w 313 roku zakazywał między innymi stosunków płciowych i jadania z Żydami. Rok 535, synod w Clermont, odebrano Żydom prawo zajmowania stanowisk publicznych. Trzeci synod w Orleanie… Tymczasem, wracając do czasów drugiej wojny światowej, pojawia się pytanie o motywy Szwedzkiej Misji Dla Izraela. Åsbrink nie waha się stawiać stanowczych tez: „chciała dobrze, chciała ratować Żydów. Ale nie tyle przed nazizmem, ile przed ich żydostwem, nie tyle ratować ich życie, ile ratować ich dla chrześcijaństwa”. Nie są to słowa pozbawione uzasadnienia. Dzieci wyznania mojżeszowego musiały zostać ochrzczone, ponadto przyjmowano tylko tych, którzy – nie aspirując do wykonywania prac umysłowych – mogli przydać się w gospodarstwach. W takiej sytuacji nie wywołują zdziwienia fragmenty takie jak ten, gdy pastor związany z Misją daje wyraz nieskrywanemu entuzjazmowi, że pozbawieni pracy i środków do życia Żydzi przychodzą modlić się do kościoła. Opisuje to jako „niezwykłą duchową przemianę”, która „przerosła najśmielsze oczekiwania”. Nie ulega wątpliwości, że wobec ogromu cierpienia spowodowanego nazizmem motywy te stanowią jedynie grzeszek. Ale pisarka analizuje dokumenty wnikliwie, dlatego też nie przechodzą one bez echa.

W książce nieustannie rozbrzmiewa dysonans między ideologiami a życiem codziennym. Skrajny przykład Ingvara Kamprada budzi emocje, od niedowierzania i niezrozumienia po złość. Ale warto zadać sobie pytanie, czy sytuacja ta rzeczywiście jest tak wyjątkowa jak zdaje się na pierwszy rzut oka. Czy nawet teraz, współcześnie, nie mamy do czynienia z ludźmi, którzy znają i przyjaźnią się z Innymi, i jednocześnie bronią Innym praw, nawet tych najbardziej podstawowych. Przez swoją religię, wpojone przekonania, teorie i ideologie. Jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, reportaż ten wart jest przeczytania.

Wydawnictwo Czarne, 2013
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

2 komentarze:

  1. Książka na pewno warta uwagi i zmuszająca do myślenia. Ale nie da się ukryć, że temat jest dość trudny. Bardzo chętnie poznałabym ten zamazywany rąbek historii.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś mi się ta tematyka, przynajmniej na podstawie Twojej recenzji, kojarzy z wrażeniami z lektury Efektu Lucyfera. Żyd to tylko jeden z wielu gatunków Obcych.

    OdpowiedzUsuń