sobota, 19 stycznia 2013

Krzysztof Varga, „Gulasz z turula”


Zbiór esejów Gulasz z turula jest o tyle autentyczny, że Varga, będący w połowie Węgrem, obrał perspektywę dobrze znającego kraj Madziarów, ale jednak przybysza. Jego opowieść prowadzona jest z poziomu człowieka zafascynowanego niezmiennością Węgier i zarazem obserwatora bez wahania wskazującego na Węgrów traumy czy paradoksy. Porusza się więc Varga po obszarze tematycznym swobodnie, tak z dużą serdecznością, jak i krytycznie.

Tok myślowy w dużej mierze oscyluje tu wokół węgierskiego ducha, węgierskiego sposobu postrzegania. W nawiązaniu do schematu kojarzenia Węgrów z kuchnią, Varga przeznacza wiele miejsca na opisy potraw – leczo, faszerowana papryka, zapiekanka kartoflana – ale z wyliczanki tej wyłania się bezpośrednio istota madziarskości: frustracja, kompleksy, nieuleczalna, bolesna, pokręcona pamięć. Na pytanie, co łączy jedno z drugim, zaraz znajduje się odpowiedź: obżeranie się jest szczepionką na smutek. Węgrzy mają do czego wracać pamięcią, mają co rozpamiętywać. Przede wszystkim traktat w Trianon, tutaj widziany jako największe węgierskie nieszczęście, ale nie tylko to jedno. Varga podsuwa kolejne tropy potrzebne do zrozumienia węgierskiej mentalności, czasem nie do końca poważne, często zaś przyjemne w odbiorze.

Należałoby przeprowadzić fundamentalne badania dietetyczno-psychologiczne na temat wpływu węgierskiego sposobu odżywiania na narodowe i egzystencjalne nastroje. Mnie zawsze po obfitym budapeszteńskim posiłku ogarniają: melancholia, tęsknota, smutek i zniechęcenie. Krew z głowy spływa do żołądka, by pomóc w trawieniu, ociężałość cielesna brata się z przekonaniem, że wszystko sensowne już się w moim życiu zdarzyło (o ile zdarzyło się naprawdę, a nie było tylko złudzeniem) i nie czeka mnie już żaden wzlot, żadna radość, najmniejsze szczęście.

Według Gulaszu… dużo w narodzie węgierskim nostalgii, melancholii, rozgoryczenia i poczucia krzywdy. Słowo-klucz „Trianon” pojawia się w esejach kilkakrotnie, zaraz po nim wyodrębnić można drugie, „Mohacz”. Podkreśleniem dla istotności sprawy są momentami nachalne powroty Vargi do wcześniej poruszanych już wątków, tematyka klęsk i ich roztrząsania rozciąga się zresztą na całą książkę, otwiera ją też i zamyka. To zimny prysznic dla tych, którzy sądzą, że Polacy osiągnęli mistrzostwo w uprawianiu martyrologii. W tym starciu nie moglibyśmy równać się z Węgrami.

Gęsty nastrój przekłada się na opisy targów, sklepów ze starociami, piwiarni i knajp. Wizyty na przedmieściach, podróże starymi trolejbusami i tramwajami akcentują stałość niepoddających się globalizacji miejsc. Sam autor wyznaje: Staram się jak najczęściej jeździć budapesztańskimi tramwajami, osiągam w nich jakiś dziwny spokój, przestaję się spieszyć, staję się refleksyjny, tak, przyznam się: melancholijny. Wydawać by się mogło, że cały kraj pulsuje tu tęsknotami. Węgry widziane oczami Vargi są trochę zaklęte w czasie i przez to zaklęcie pociągające, ale i tragiczne: nie mogąc pozbyć się brzemienia marzeń o wielkości, budują swoją historię na smutkach i kompleksach.

Lektura esejów Vargi raczej nie nakłoni do natychmiastowego wyjazdu na ziemie węgierskie, chyba że pasjonatów. Mimo to zbiór stanowi interesujący i dobrze napisany przewodnik po meandrach madziarskiej tożsamości.

Wydawnictwo Czarne, 2008

5 komentarzy:

  1. Aż wstyd, że istotnie kojarzę Węgrów tylko z kuchni i trudnego języka ;) Chyba czas poznać bliskich sąsiadów

    OdpowiedzUsuń
  2. Zbiór esejów? No proszę. Jakoś Węgry nigdy dotąd aż tak mnie nie interesowały. Ale może się to zmienić w przyszłości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezmiennością Węgier - ten komentarz skasuj po poprawieniu

    OdpowiedzUsuń
  4. Polak - Węgier dwa bratanki, a tak mało o Madziarach wiemy. Ciekawe...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za poprawienie. A komentarz nie spam, więc nie wiem czemu mam się go pozbywać. ;)

    OdpowiedzUsuń