środa, 31 lipca 2013

Wojciech Kuczok, „Gnój”


Nagrodzona Nike i Paszportem Polityki powieść Kuczoka mówi o rodzinie patologicznej, choć w książce słowo „patologia” nie pojawia się ani razu. Można przypuszczać, że gdyby narrację prowadziła nie sama przemocy ofiara – dorosły już teraz syn, który, jak chce Kuczok, dorósł, ale dzieckiem być nie przestał – opowieść wyglądałaby diametralnie inaczej, zatuszowana i wyzbyta z elementu patologicznego. Ponieważ krewni, sąsiedzi i znajomi nie reagują. Społeczne przyzwolenie na stosowanie kar fizycznych w czasach, w których rozgrywa się akcja powieści, tj. w okresie Polski Ludowej, było wysokie (obecnie przyzwala około 49% Polaków). Wtedy także struktura patriarchalna umożliwiająca prowadzenie w domu totalitarnego państewka utrzymywała się na wiele mocniejszych fundamentach niż dzisiaj.

„T e n dom” to zwrot używany przez bohaterów Kuczoka wielokrotnie i figura służąca zebraniu całości życia rodzinnego przy jednej z zamożniejszych ulic śląskiego miasteczka. Ale jedynym organizatorem tego domowego państewka, a więc niejako samym domem – zwłaszcza w percepcji syna – jest ojciec nienazywany nigdy ojcem. To stary K., uświęcony patriarcha, ślepy i karykaturalny w swojej dumie tożsamościowej: „Mnie nogi nie śmierdzą i nie śmierdziały nigdy! W t y m domu nigdy nikomu nie śmierdziały nogi!”. T e m u domowi podporządkowane zostają wszelkie możliwe elementy, stanowi on wyłączną i ostateczną odpowiedź na każdą wątpliwość. Dom także manifestuje wyższość starego K. względem innych. Wybudowany we wcześniejszym pokoleniu, z uwzględnieniem pomieszczeń dla służby, przypomina, że rodzina K. stworzona została do rzeczy wyższych.

Stary K. pielęgnuje w sobie dumę, ponieważ niewiele więcej mu pozostało; czasy świetności rodziny dawno już minęły. Jego wola jest niepodważalna – to wola męża i ojca dyktatora. Kto nadał mu tę funkcję?, nie musiała być wszak zdobywana siłą. Choć Kuczok podkreśla brak dziedziczności dysfunkcji w rodzinie K., pokazuje mechanizmy działające u podstawy zachowań patologicznych, w tym także społeczne uwarunkowania. Zauważa między innymi, że przemoc symboliczna swoje źródło i zarazem potwierdzenie ma już w biologicznej różnicy płci: „Stary K. żądał mojej obecności i obecności mojej matki przy nim. Wchodząc w nią po raz pierwszy, uznał, że niniejszym wszedł również w jej posiadanie”. Przed tą „naturalną” władzą mężczyzny, gwarantowaną przez biologię, historię i kulturę, trudno się obronić. W warunkach peerelowskich czterech ścian sprzeciw wydaje się prawie niemożliwy. Z biegiem lat żona starego K. zaczyna pozwalać sobie na więcej, na coraz mocniejszy głos protestu, lecz dobiega on zawsze już po fakcie i najczęściej ma formę taką jak ta: „Czemuś go zbił?!”.

Kuczok podporządkował starego K. roli władcy omylnego, ale absolutnego – pyszny, przekonany o oczywistości i niezbywalności swojego panowania ojciec dokonuje sądów, ogłasza wyroki i wymierza kary, a wszystko to nie bez udziału satysfakcji. W istocie u starego K., dzięki przyjęciu postawy dominującej wobec słabszych od siebie, dokonuje się zaspokojenie własnych potrzeb, zaleczenie kompleksów, i jest to cel nadrzędny, choć prawdopodobnie nieuświadamiany. „Chłopiec” (dorosły wszakże) opowiada o wychowawczym wymiarze uderzania, czy raczej maltretowania pejczem, ale w narracji jego pobrzmiewa wyłącznie zaprzeczenie zamiarów wychowawczych: „Stary K. dbał o to, by zawsze zadać o jeden cios za dużo (…) nie mógł wiedzieć, że t e g o już nie można lepiej zapamiętać (…) nie mogłem mu wytłumaczyć, że t e g o się nie da zapomnieć”. Emocjonalne i mocno realistyczne są wspomnienia narratora będącego w dzieciństwie przedmiotem wykoślawionej wizji nauczania. Bo według starego K. wychowywanie równoznaczne jest tresurze, warunkowaniu instrumentalnemu. Wymowny jest zresztą opis owych metod „wychowawczych”: tak samo jak syna, stary K. szkoli teriera kerry blue.

Więcej jest w książce groteski i czarnego humoru; ucieczek chłopca i gonitw za nim po domu, znienawidzonego i przerażającego wedle oceny małego K. sposobu leczenia (który to sposób w istocie niewiele ma wspólnego z prawdziwymi nieprzyjemnościami) albo niechcący uśmierconego prezentu – rybek zamarzniętych. Przeciwwagą dla destrukcyjnych relacji na linii ojciec-syn są partie tekstu odrobinę cieplejsze, w różnym stopniu humorystyczne. Wydaje się, że fragmenty te wplecione zostały w opowieść w celu odciążenia historii, przerzedzenia gęstej atmosfery. Trudno odmówić słuszności takiej inicjatywie. Znęcanie się fizyczne i psychiczne wciąż figuruje jako podstawowy motyw organizujący powieść, zaś utrzymane w nieco bardziej kolorowych barwach tło pozwala przyjrzeć się szerszemu kontekstowi. Nie bez znaczenia jest także fakt, że prowadzona narracja zawiera w sobie bezpieczny dystans do opisywanych wydarzeń, choć w kluczowych momentach zmniejszany, to jednak z uniknięciem wchodzenia na melodramatyczne tony.

Gnój można by nazwać książką feministyczną, za jej pomocą bowiem łatwo dostrzega się spustoszenie czynione przez strukturę patriarchatu, spustoszenie obejmujące nie tylko płeć żeńską. Tym większe obrazu oddziaływanie, że powieść nie zasadza się na przerysowaniu i deformacji (pominąwszy prawdziwie apokaliptyczne zakończenie), a na tym, co rzeczywiście w ukazanej formie mogło i może mieć miejsce. Bez trudu daje się odszukać analogie do sytuacji rodziny K. w świecie realnym, być może w bliższym lub dalszym otoczeniu: ojciec roszczący sobie prawa do sprawowania władzy, opresyjny wobec domowników, często omylny i zbyt dumny, by przyznać się do błędów. W domu wykonujący wyłącznie prace spektakularne, rutynowe bowiem prawem „naturalnego porządku” należą do kobiety. W gruncie rzeczy historia opowiedziana w Gnoju to mocny schemat życiowy, garściami czerpiący z prawideł wynikających z różnic płci. Na szczęście w czasach promowanego partnerstwa schemat ten powoli już zanika.

W.A.B., 2003

5 komentarzy:

  1. Takie domy były są i będą. I nie chodzi tylko o patriarchat, męską dominację, ale przede wszystkim o agresję, którą najłatwiej wyładować na najbliższych, której podstawą jest brak miłości, egoizm i egocentryzm, ale i nie radzenie sobie z zewnętrznym światem. Powodów można by mnożyć.
    To bolesny temat dotykający nie tylko tzw. patologiczne rodziny, bywa w inteligenckich domach tak się dzieje i to zdarza się coraz częściej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam dopisać, że nie czytałam książki, ale oglądałam film. Niezwykle dołujący.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sądzę, że takie sytuacje stale będą miały miejsce, niezależenie od czasów, jakie panują. Mam chęć na tę książkę, muszę jej poszukać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Natanna, to na pewno nie kwestia wyłącznie patriarchatu, ale reprodukowanie agresywnych męskich postaw, umożliwione i ułatwione wchodzenie w dane role społeczne (władca, oprawca etc.) czy przyzwolenie na dominację, czyli podstawowe jego elementy, znacząco wpływają na sytuacje patologiczne. Też np. agresja, o której wspomniałaś, nie jest wolna od czynnika społecznego, nie istnieje przecież w próżni. Jeśli chodzi o film, to z kolei ja go nie widziałam, ale ze słyszenia wiem, że znacząco różni się od książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zupełnie nie rozumiem kobiet, które nie bronią własnych dzieci. Nigdy nie pozwoliłabym tknąć mojego dziecka. Oczywiście wiem, że istnieją pewne mechanizmy psychologiczne, jednak nie mam zrozumienia dla takich matek.

    OdpowiedzUsuń