niedziela, 24 lutego 2013

Szczepan Twardoch, „Morfina” – Walka z polskością


Nagrodzona Paszportem Polityki za 2012 rok powieść Szczepana Twardocha rozgrywa się jesienią 1939 roku w zgwałconej (jak zwykł mawiać główny bohater) Warszawie. Mimo że osadzenie historii w czasie okupacji niemieckiej przywołuje jednoznaczne skojarzenia, w Morfinie brak czynów chwalebnych, obrazów Polaka patrioty, gotowego za ojczyznę walczyć i oddawać życie. Zamiast tego funkcjonuje antybohater Konstanty Willemann, morfinista i kurwiarz. Ścierają się też warstwy powieściowe: historyczna, bo Twardoch pieczołowicie oddał klimat okupowanej Polski, sensacyjna, śledząca kolejne szalone zdarzenia, w które uwikłany zostaje Willemann, i najszersza, psychologiczna, będąca książki esencją.

Konstanty Willemann to człowiek, który nie wie kim jest i obsesyjnie szuka odpowiedzi na to podstawowe pytanie. Matka jego, szalona Katarzyna Willemann, wybrała niegdyś dla siebie narodowość. Jako młoda Ślązaczka zechciała być Polką i stała się nią. Przywłaszczyła sobie polskość, teraz zaś uosabiać może więcej: stare kości obleczone w skórę przywodzą na myśl Kostkowi pramatkę albo Polskę, bo ta jest przecież kobietą, albo i indiańskiego wodza, demona. Willemanna ojciec, którego Katarzyna uwiodła gdy miał lat szesnaście, to niemiecki arystokrata. Konstanty, wychowywany na Polaka, ale świetnie władający również językiem niemieckim, teoretycznie ma podłoże do umacniania zarówno niemieckości, jak i polskości. W chwili zajęcia Warszawy, a zatem sytuacji wyzwalającej poczucie odrębności, mógłby wybrać jedną z dwóch dróg, nie wybiera jednak żadnej – jest pusty, a pustkę wypełniają mu kobiety. Matka, żona i kochanka. Są one dookreślone, wyraziste, przerysowane wręcz, bo niemalże archetypiczne. Konstantego natomiast charakteryzuje nijakość, słabość, niemoc. Brak utożsamiania się dotyczy nie tylko przynależności narodowościowej, ale też kwestii bardziej egzystencjalnej, pokazanej tu jako kształtowanie się męskości. Willemann potrzebuje znajdywać potwierdzenia, szukać siebie w oczach kobiet. Wydaje się bowiem, że sam jest nikim albo nie jest nawet zupełnie.

Tożsamość i poszukiwanie jej stanowią centralny punkt powieści, warto więc wspomnieć, że Twardoch, mimo delikatnej materii przedmiotu, prowadzi dojrzałą narrację, nie popadając w banał. Główny bohater miota się, przyjmując narzucane mu przez kobiety role: mąż, kochanek, bonvivant, morfinista albo podporucznik. Jeśli uznać wejście w owe role za lek, to tylko doraźny. Wciąż przewijającego się pytania o to, kim jest naprawdę, nie są w stanie zagłuszyć morfiniczne sesje u kochanki, w głowie Konstantego będącej wcieleniem kobiecości demonicznej. Nie jest w stanie zagłuszyć go żona Helena, córka endeka Peszkowskiego, do której Konstanty nie może się zdecydować, jakie żywi uczucia, ani nie zagłusza go syn Jureczek, którego Kostek kocha, ale nie wie dlaczego. Tym bardziej nie pcha do stężenia płynnej tożsamości Willemanna okupacja niemiecka, bo Konstanty wojny tej nie rozumie, pluje na nią, zbywa i plugawi polskie świętości. Jureczek tatusia wyściska. Wierszyk powie. Hela go uczy „Kto ty jesteś”, nawet nie chciało mi się protestować, chociaż to głupie przecież straszliwie, a w takich czasach nieodpowiedzialne, trzylatka takich kiczów potwornych uczyć. Żaden z trzylatka Polak, trzylatek to ledwie półczłowiek, półbestyjka kochana, małpiszon, nie żaden Polak.

Polskość jawi się Willemannowi jako gra, teatr, pozory. Kiedy Peszkowski oferuje rodzinie wyjazd do Szwecji, Kostek widzi, czego żona od niego oczekuje. Aby odmówił, zaproponował ucieczkę jej i Jureczkowi, a sam został, walczył o Polskę, dla Polski. Wtedy ona mogłaby zacząć go przekonywać do wyjazdu, mówiąc, że rodzina najważniejsza, a on powołałby się na obowiązek każdego Polaka. Gra dostojna, udowadniająca miłość do kraju, zadowoliłaby Helę, zaspokoiłaby jej potrzebę gorliwości w obliczu potrzebującej ojczyzny. Ponieważ żona Konstantego, tak jak inne kobiety w powieści, stanowi zaprzeczenie Kostka, formę domkniętą. Hela jest jedną z najważniejszych konstrukcji dla Polaków: Matką Polką, cierpiącą dla narodu i w cierpieniu tym znajdującą ukojenie. Twardoch doskonale przywołał owe wzniosłe aspekty polskości, a potem kazał Willemannowi je podsumować: Czy mój Kostuś okaże się godzien wspaniałych tradycji niepodległościowych naszej rodziny? Czy okaże się człowiekiem tak odważnym, jak odważny powinien być mąż Heleny Willemann de domo Peszkowskiej herbu Jastrzębiec? Czy nie boi się śmierci? Czy mój Kostuś godzien jest nazywać się Polakiem? Pierdolenie.

W powieści pojawia się więcej podobnych groteskowych wątków. Jest między innymi kapitan Pawlikowski, który zastrzelił taksówkarza, bo ten odpowiedział mu: „sam jesteś łobuz”. Dla Pawlikowskiego to obraza munduru polskiego, a więc Polski, a więc śmierć dla obrazoburcy; logika kierujących się uwielbieniem dla świętych symboli. Wyraźny jest w Morfinie brak uwznioślania wojny czy postaw Polaków, można by nawet sądzić, że obraz kształtuje się zgoła odwrotnie, że jest to książka antybohaterska. Twardoch zaprzecza jednak jakoby jego celem było rozprawianie się z polską martyrologią. Historia zresztą opowiedziana jest na poziomie jednostkowym i dotyka przede wszystkim osobistych poszukiwań Willemanna. Poza tym, że wyróżnia się tu staranność w aspekcie historycznym i kulturowym – w tym szczególnie zauważalne są podwójne normy moralne, inne dla kobiet, a inne dla mężczyzn – to jednak Twardoch daleki jest od sięgania po perspektywę skierowaną na całości. Zdecydował się on też na złożoność opisu. Mało z tego, o czym się czyta, jest tutaj jednoznaczne.

Tak skonstruowana została Morfiny narracja, aby skupienie na wnętrzu podkreślać – jest rytmiczna, transowa, często przechodzi w strumień świadomości. Forma ta jest cechą konstytutywną książki, stanowi wyróżnik i atut pozwalający w majaki Willemanna się przedostać. Z drugiej strony strumień żłobi czasem tak szerokie koryto, że zostaje tylko literackie gadulstwo, dużo znaków, a mniej niż chciałoby się treści. Z narracją Twardocha wiąże się też inny interesujący zabieg, tym razem perspektywę poszerzający. Jest nią drugi głos narracyjny, szara przyjaciółka, zagadkowa postać kobieca podążająca za Willemannem i zwracająca się do niego pieszczotliwie, niby to matka chcąca kierować krokami syna. Bohaterka antycypująca wydarzenia, zdradzająca fakty, o których Kostek nie mógłby wiedzieć, nieodgadniona w swoim racjonalnym szaleństwie. Czy to jungowska anima, jedna z bogów, wszechkobieta czy coś jeszcze innego, pozostaje w sferze domysłów. Konstanty zaś znowu staje się bierny, bezwolny, skazany na władzę kobiety. Kolejnej kobiety o mocnym charakterze. Ciekawy to głos w temacie o płci – bo chociaż mężczyźni posiadają w Morfinie atrybuty władzy, to kobiety są tymi silniejszymi.

Wśród rozciągniętego narkotycznego stanu Willemanna i okoliczności pchających go z jednego miejsca w drugie, wyłania się to, o czym usiłował łopatologicznie mówić Murakami w swoim Sputniku Sweetheart. Konstanty żyje z żoną, bywa u kochanki, widuje się z najlepszym przyjacielem. Nie zna ich jednak, a oni nie znają jego. Każdy żyje osobno, a ludzie nigdy się nie spotykają. Fakt ten będzie miał swoje konsekwencje na końcu książki. Warto do niego dotrzeć, choć niekoniecznie jak najprędzej – to nie powieść do tego, by przez nią przebiec.

Wydawnictwo Literackie, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

9 komentarzy:

  1. Świetna recenzja, jedna z lepszych jakie miałam okazję przeczytać na temat tej książki. Chapeau bas!

    OdpowiedzUsuń
  2. Im więcej czytam o tej książce, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mi się spodoba. Problematyka tożsamości i trwania na pograniczu różnych kultur dotyka mnie szczególnie mocno i osobiście, jestem niezmiernie ciekawa, jak podszedł do tego Twardoch. Będę czytać niedługo, jak uporam się z paroma książkami, przez które przebrnąć muszę. Fantastyczna analiza dzieła, nawiasem mówiąc!

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnieszka - zapytana, odpowiedziałabym, że Twardoch podszedł do tego psychodelicznie albo: morfinistycznie. ;) Mam nadzieję, że lektura Cię nie zawiedzie i wyciągniesz z niej (i opiszesz!) więcej ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wraz z czytaniem Twojej recenzji jednocześnie narastała u mnie fascynacja tą powieścią, jak i pewien lęk, czy ona w ogóle jest dla mnie. Tematyka i tło teoretycznie zupełnie nie z mojej bajki, ale już groteska, antybohater i strumień świadomości stanowią elementy przyciągające do lektury. Tak więc spróbować na pewno spróbuję, zostawiając sobie jednak furtkę z tyłu głowy, że może to nie być "mój" typ prozy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Twardoch, za sprawą "Wiecznego Grunwaldu" i "Tak jest dobrze", to dla mnie jeden z czołowych współczesnych pisarzy. No świetnie facet pisze i tyle. A "Morfina" jest jedną z niewielu pozycji, które traktuję jako lekturę obowiązkową (tyle już nazbierałem do czytania, że na nowe rzeczy nie mam parcia). Widać, że Twardoch wiele potrafi powiedzieć na temat tożsamości (w tym narodowej) człowieka...

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobra książka i świetna recenzja. A co do głosu - tej wszechkobiety - myślę, że to Mojra, której Konstanty powierzył swój los. Taki unikanie odpowiedzialności. W końcu zdanie się na los, wiara w przeznaczenie, to nic innego, jak pozbawianie się wolnej woli. Pozbycie się odpowiedzialności za swoje życie i swoje wybory.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mamalgosia - interpretacja podobna do mojej (nie do końca sprecyzowanej); w trakcie lektury miałam wrażenie, że Konstanty chciałby zdać się na kogoś, kto by go poprowadził, kto sprawowałby nad nim kontrolę, bo sam nie potrafił sprostać wymaganiom, głównie tej wysokiej formy polskości, którą przyjęła np. jego żona. I kobiecy głos do pewnego stopnia się nim zajął, aż do czasu pojawienia się Dzidzi. Myślę, że to duży atut „Morfiny”, że nie daje jasnych odpowiedzi, że można trochę dodać od siebie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejna recenzja, która zachęca do lektury tej powieści. W ogóle to większość twardochowych rzeczy, które do tej pory czytałem, była jak na mój gust naprawdę dobra (wyjątek to "Wieczny Grunwald"). Także dopisanie do listy zakupów wydaje się być krokiem oczywistym. Szkoda jedynie, że cholerstwo takie drogie. Ale ceny książek to już materiał na inną dyskusję. ;)

    OdpowiedzUsuń