czwartek, 28 lutego 2013

Joanna Pettersson, „Szczęściarze” – Wielość możliwości


Skrojona z kilku połączonych ze sobą opowieści książka Joanny Pettersson to wycieczka w rejony tradycji oświeceniowej i romantycznej. Myliłby się jednak ten, kto zaklasyfikowałby utwór do przestarzałych. Jego wymowa jest bowiem aktualna, a odbiór, za sprawą zastosowanego zabiegu – umożliwienia bohaterom wypowiadania się w języku współczesnym – jak najbardziej zrozumiały. Otrzymaliśmy więc kilka różnych historii zbudowanych wokół nadrzędnego pytania o definicję szczęścia. Historii prostych, ale nie banalnych, a nadto potrafiących zagrać na emocjach.

Rzecz rozpoczyna się od buntu stanu trzeciego w osiemnastowiecznej Francji. Będący narratorem rozdziału hrabia Feliks niespodziewanie wpada w podwójne tarapaty. Po pierwsze jego pałac stoi w ogniu, rozgrabiany przez porwaną rewolucyjnymi ideałami służbę. Nie mając innego wyjścia, hrabia ratuje skórę ucieczką. To jednak nie koniec zmartwień, bowiem drugim problemem (w rozumieniu Feliksa jeszcze gorszym) jest wrzeszczące zawiniątko, które dostaje w posiadanie, ponoć owoc nocy spędzonej z niejaką Marie-Louise. W podobnym tonie utrzymana jest cała ta awantura: narracji Feliksa nieustannie towarzyszy ciepła humorystyczna nuta, nieco sowizdrzalskiego absurdu, przekąs. Nienawykłemu do sprawowania opieki nad dzieckiem arystokracie nowy towarzysz ciąży w podróży, zmusza do podjęcia rozważań, których natury nigdy wcześniej nie zgłębiał: Wiedziałem, że trzeba to umyć, bo inaczej dalej będzie śmierdzieć. Ale jak? Tetyda zanurzała Achillesa w Styksie, trzymając go za piętę. Zastanowiłem się. Nie, nie da rady, doszedłem do wniosku. Jak go będę trzymał za piętę, to łeb sobie rozbije o kamienie. Nowo upieczonemu ojcu przyjdzie zaznać nieznanego dotąd życia i zmierzyć się z pytaniami między innymi o to, czy rzeczywiście przynależy do warstwy arystokracji. Ale to dopiero jedna z zawartych tu opowieści.

Najszerszy wątek książki, dotyczący Jeana i Bazila, to historia o głębokim uczuciu, które przez wzgląd na swoją nienormatywność ograniczane jest do przyjaźni. Najpierw relację z przygód zdaje hrabia Jean de Saint-Pierre, porucznik i człowiek, który „brata się z pospólstwem”. Moment, w którym Jean poznaje Bazila jest dla obu przełomowy. Odtąd mężczyźni spędzają ze sobą każdą niemal chwilę, zacieśniając łączącą ich więź, coraz mocniej od siebie nawzajem zależni. Zdawałoby się, że to doskonały przykład męskiej przyjaźni naznaczanej ryzykownymi incydentami, obroną honoru, nieraz też sprzeciwianiem się wobec zastanych reguł. Po pewnym czasie perspektywa opowieści ulega zmianie, te same zdarzenia opisywać zaczyna drugi bohater – tym samym utwór przekształca się, zbliża do romansu. Dzięki narzuceniu nowej optyki kontekst staje się szerszy, wcześniej niewyjaśnione fragmenty i postępowanie postaci nabierają sensu. Łatwiej też spojrzeć wówczas na skomplikowaną relację łączącą przyjaciół, na starania, by „złą miłość” oswoić, obedrzeć ją z namiętności. Bazil ma bowiem mocny argument, by nie chcieć pozwolić na erotyczne zbliżenie z ukochanym mężczyzną. Robi zatem wszystko, by życie Jeana uprzyjemnić przy wykorzystaniu konwencjonalnych środków.

Akcent położony na uczucia stanowi element wszystkich opowieści, choć w różnym natężeniu. Wątek mający charakter retrospekcji koncentruje się na więziach kilkuletniego Bazila z mieszkańcami Paryża. Żyjący na ulicy młody paryżanin zmaga się z głodem, brakiem kąta do spania, a ponadto, aby przeżyć, musi świadczyć usługi cielesne starszym mężczyznom. Co ciekawe, w opowieści tej kryje się też motyw kryminalny. Z kolei historia zamykająca zbiór z powodzeniem nawiązuje do powieści gotyckiej, wykorzystując umiejscowienie akcji w zamku, niejasną, upiorną momentami atmosferę, atrybut szaleństwa. Pettersson odnajduje się w każdej z tych konwencji i w każdej przemyca tropy dotyczące relacji międzyludzkich, a także związane z tymi ostatnimi poszukiwanie szczęścia, które być może wcale nie znajduje się tak daleko, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. I, tak jak wskazuje autorka w przedmowie, niekoniecznie musi oznaczać ustatkowane życie z gromadką dzieci u boku.

Intertekstualna gra z czytelnikiem, oprócz obierania różnych podstaw gatunkowych, przejawia się też za pomocą tworzenia licznych, mniej lub bardziej oczywistych odwołań do mitologii, filozofii, literatury czy historii. Wspomniany zostaje Rousseau, Kubuś Fatalista, duże znaczenie ma Hoffmann oraz ukochany Zeusa Ganimedes. Interesujący efekt daje przywołanie Heroda podczas rozmowy ulicznych chłopców albo niepokój młodego Bazila wywołany legendą o demonicznym golibrodzie. Ale moc autorki tkwi w jeszcze jednym punkcie, mianowicie w sposobie, w jaki prowadzi ona poczynaniami swoich bohaterów, jak potrafi zainteresować nimi czytelnika. Chociaż magia sensu stricto w książce nie funkcjonuje, magiczne bywają tutaj przygody. Losy odwracają się zupełnie niesamowicie, jednego dnia każąc troszczyć się o znalezienie dachu nad głową, a drugiego obdarowując sławą i uznaniem. Być może ów fabularny optymizm dotykający głównych bohaterów widać wyraźniej niż wskazywałby na to czynnik prawdopodobieństwa, ale niewymuszona lekkość i urok pisarstwa Pettersson sprawiają, że chce się w te sploty okoliczności uwierzyć.

Tym, co między innymi składnia do zastanowienia nad książką, jest nagromadzenie w niej postaci wykazujących się otwartymi na inność umysłami, bezinteresowną dobrocią, postaci gotowych wygłosić kilka zdań w obronie cenionych przez siebie wartości. W taki właśnie sposób idealizowani są główni bohaterowie. Choć za niewiele mający sobie oddanie ojczyźnie, wojsku, regułom, to ceniący życie, życzliwi, skłonni pomóc potrzebującym. Przy tak rozłożonych cechach charakteru wydaje się, że stali się oni nośnikami pewnej ideologii, aczkolwiek, o czym należy wspomnieć, nie odbierającej im autentyczności. Byłoby zresztą daleko posuniętym cynizmem odmawianie istnienia ludziom przejmującym się losem innych. Między innymi o tym można tutaj przeczytać. Ale przede wszystkim książka nie ukazuje tylko ułamka rzeczywistości osadzonego w konkretnych realiach. Pettersson mówi, że nieważne są miejsce i czas. Że w ogólnym rozrachunku są one zupełnie nieważne.

Warszawska Firma Wydawnicza, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

1 komentarz:

  1. "Byłoby zresztą daleko posuniętym cynizmem odmawianie istnienia ludziom przejmującym się losem innych." Za to stwierdzenie najserdeczniej dziękuję autorowi/autorce recenzji. I dziękuję za wspaniałe odczytanie losów moich bohaterów.
    Bardzo serdecznie pozdrawiam,
    Barbara J. Gawrońska Pettersson

    OdpowiedzUsuń