piątek, 1 lutego 2013

Za co ją kochamy


„Sally była ubrana w suknię z różowego tiulu; czy na pewno? W każdym razie zdawała się promieniować jakimś światłem, jaśnieć – jak ptak albo jak balonik, który skądś przyfrunął i przez chwilę tkwi nieruchomo, zaczepiony o cierń głogu. Ale kiedy się kocha (a czymże to było jeśli nie miłością?), nic tak nie dziwi jak obojętność ludzi. Po obiedzie ciotka Helena po prostu wstała i wyszła; ojciec czytał gazetę. Mógł być jeszcze Piotr Walsh i stara panna Cummings; na pewno był Józef Breitkopf, bo biedny staruszek przyjeżdżał co roku w lecie, siedział tygodniami i udawał, że uczy ją niemieckiego, ale w rzeczywistości grał na fortepianie i śpiewał pieśni Brahmsa, chociaż nie miał głosu.

Kadr z filmu Pani Dalloway

Wszystko to było tylko tłem dla Sally. Stała obok kominka i mówiła tym swoim pięknym głosem (każde jej słowo brzmiało jak pieszczota), rozmawiała z ojcem, który trochę wbrew woli zaczął ulegać jej czarowi (ale nigdy nie zapomniał, że pożyczoną Sally książkę znalazł na tarasie w strugach deszczu). Nagle Sally powiedziała: – To zbrodnia siedzieć w pokoju – i wszyscy wyszli, i przechadzali się po tarasie. Piotr Walsh i Józef Breitkopf prowadzili dalej rozmowę o Wagnerze. Klarysa i Sally zostały trochę w tyle za nimi. I wtedy, gdy przechodziły obok kamiennej urny z kwiatami, Klarysa przeżyła najpiękniejszą chwilę swojego życia. Sally zatrzymała się, zerwała kwiat, pocałowała ją w usta. Świat mógł się zapaść, tamci przestali istnieć, została tylko ona z Sally. I było tak, jak gdyby otrzymała mocno zapakowany prezent i jak gdyby ktoś jej powiedział, że ma ten prezent zachować, ale niech go nie ogląda – brylant, coś nieskończenie cennego, mocno zapakowane, co ona rozwinęła, chodząc (tam i z powrotem, tam i z powrotem po tarasie), bo inaczej spaliłoby ją to promieniowanie, to objawienie, ta religijna ekstaza! Nagle Piotr Walsh i Józef Breitkopf zatrzymali się przed nimi.
– Zapatrzona w gwiazdy? – spytał Piotr.
Zdawało jej się, że wpadła twarzą na granitową ścianę w ciemności! Co za wstrząs. Straszne!”

Virginia Woolf, Pani Dalloway, tłum. Krystyna Tarnowska

2 komentarze:

  1. To prawda, właśnie za to. Mam też ulubiony fragment z "To the Lighthouse", ale nie mam książki po polsku, więc nie znajdę go tak na szybko :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Ulubione fragmenty przyjmę chętnie, więc jakby coś-kiedyś, to śmiało. ;)

    OdpowiedzUsuń