poniedziałek, 3 września 2012

Jeanette Winterson, „Namiętność”


Prozę Jeanette Winterson scharakteryzować by można zbiorem epitetów, z których określenia takie jak „niepokorna” powinny zająć zaszczytne miejsca. Angielska pisarka korzysta z wysublimowanej ironii, aluzji i uszczypliwości, bezbłędnie przełamując schematy i nierzadko dostarczając niebagatelnej dawki humoru. Tym razem, za sprawą Namiętności, Winterson pokazuje pejzaż dziewiętnastowiecznej Europy ogarniętej żarliwością Napoleona. Dobrze przedstawione są tu atrybuty wojny, impulsy skłaniające do powzięcia działań, uczucia czy też kierujące ludźmi skłonności. Brak jednak tego, o czym była mowa na wstępie. Książka cierpi na niedobór iskier wywołujących pożary, przez co staje się monotonna i ginie w tłumie sobie podobnych.

Linia fabularna przeplata ze sobą historie dwójki młodych ludzi uwikłanych w – no właśnie – namiętności. Henri, którego narracja otwiera powieść, to żołnierz armii napoleońskiej, przez osiem lat podążający za marzeniami przywódcy, gotów oddać życie za sprawę, tak jak tysiące mu podobnych. Jako druga splata opowieść Villanelle, lubująca się w hazardzie córka weneckiego gondoliera. Przedstawiane przez nich wydarzenia są nie tyle zmierzającymi prosto do celu opowieściami, co mozaiką porozrzucanych fragmentów. Oboje snują historie niespiesznym, magnetycznym rytmem, zanurzają się we wspomnieniach i rozważaniach. Winterson ma dryg do pisania z perspektywy kobiety i również w tej powieści daje się to zauważyć. Henri reprezentuje stałe, choć oczywiście obfite w trudy życie żołnierza przywiązanego do swego przywódcy. Rumieńców nabiera dopiero relacja Villanelle, której namiętność jest taka, za jaką powszechnie zwykło się ją uważać – gwałtowna, pozbawiona zahamowań, przejmująca.

Punktem wyjścia dla fabuły jest naturalnie ona, namiętność definiowana, ale wymykająca się jednoznacznej definicji. „Mieści się ona gdzieś między strachem a seksem”, mówi dziewczyna o zrośniętych błoną palcach stóp, pamiątce po ojcu gondolierze. Definicja ta tworzy szerokie pole manewru i tak też zostaje to przedstawione w książce: począwszy od namiętności do Boga, poprzez hazard i konsumpcję, a na uczuciach do drugiej osoby skończywszy. Zdaje się, że to Wenecja – tajemnicza i nieprzewidywalna; miasto znikających ulic – sprawia, że namiętność wyzwala się w bohaterach. Villanelle z wzajemnością pożąda zamężnej kobiety, a Henri, dotąd ślepo i wpatrzony w Napoleona, w Wenecji odnajduje nowe jej pokłady. Winterson zresztą stosuje zabiegi, dzięki którym odbiorca sam może poszukiwać odpowiedzi; nie mówi wprost, jedynie naprowadza i pokazuje. To ważny aspekt powieści, zwłaszcza dla tych, którzy chcą sami stworzyć cząstkę historii, o której czytają.

Właściwą autorce przekorę znajduje się w zaledwie kilku momentach. Ksiądz, który nigdy o nic nie prosi Maryi, żałuje, że została ona zgwałcona przez Boga; było to niewłaściwe, gdyż „trzeba zapytać, zanim się dotknie”. Jest także opis zabaw Wenecjan: „Są kobiety wszelkiego autoramentu i nie wszystkie z nich są kobietami. Na środku placu robotnicy ustawili ogromny pantofelek ze szkła, nieustannie napełniany szampanem. Aby się z niego napić, trzeba chłeptać jak pies i, na Boga, goście to uwielbiają. Jeden już utonął, ale cóż znaczy jedna śmierć w tak ogromnej powodzi życia?”. Można żałować, że ta znana fanom twórczości Winterson maniera pojawia się tutaj tak rzadko. Powieść ubarwiają także dozowane oszczędnie magiczne elementy, lecz to wciąż zbyt mało, by utworzyć przeciwwagę dla niewiele wnoszących dłużyzn i fabuły, z której aż chciałoby się wykrzesać więcej.

Namiętność to książka prostymi sposobami drwiąca z utartych sposobów myślenia i wskazująca na magię skrywaną w detalach. To również – a może przede wszystkim – powieść, która oferuje przestrzeń dla własnych wyobrażeń. Jednocześnie trudno pozbyć się wrażenia jej niekompletności, niedoszlifowana i w efekcie utraty pewnej istotnej części.

Wydawnictwo Rebis, 2009

2 komentarze:

  1. Niby ciekawie brzmi, ale raczej nie jestem zainteresowana...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tej konkretnej powieści Winterson nie czytałam, ale chylę czoło przed świetnym tekstem Twojego autorstwa!

    OdpowiedzUsuń