wtorek, 1 października 2013

Igor Ostachowicz, „Noc żywych Żydów”


Naładowana kulturą popularną powieść Igora Ostachowicza, tegorocznego finalisty Nike, to podobno skandal, szok i niesmaczne wątki. Przy takiej enumeracji aż chciałoby się sparafrazować głównego bohatera, wyliczając dalej: olewka dla powagi spraw patrotyczno-narodowych, nihilizm, mizantropia oraz niemoralne prowadzenie się (książki). Można jednak podejść do interpretacji drogą wyznaczoną przez autora, a zatem bez zbytniego nadymania się. Pulp okaże się wtedy formą dla opowieści inteligentnej i zabawnej, ale przede wszystkim – poruszającej ważne wątki.

Obrana przez Ostachowicza konwencja groteski, drwiny i usuwania tabu stanowi bowiem świetny pretekst do tego, by mówić ciekawie o tym, o czym zwykło się albo milczeć, albo – w wyjątkowych przypadkach – rozprawiać z estymą. Trupy zamordowanych Żydów wychodzące z warszawskich piwnic oczywiście niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, ale to, co dzieje się w ideowej warstwie powieści – bardzo. Prędko zresztą po rozpoczęciu lektury przekonać się można, że książka ta ma szansę spotkać się z reakcją właśnie dzięki swojej formie. Ostachowicza można by więc porównywać trochę z Rudnickim, a trochę z Chutnik. Cała trójka nie tylko świadoma jest tego, jakie środki trzeba wykorzystać, aby przemówić głośno, ale także potrafi się nimi umiejętnie posłużyć. Żywiołem jest tu zatem absurd, turpizm i programowe unikanie wygładzania świata, by pokazać to, co realne, przyziemne, a nierzadko też zawstydzające.

O czym jednak ma opowiadać historia wstających z grobów Żydów? Czego w ogóle mogą oni od nas chcieć? Zacząć należałoby od tego, że główni żywi bohaterowie – glazurnik z ukończonym uniwersytetem oraz jego anorektyczna dziewczyna Chuda – to figury ponowoczesności. Ona nieco zbyt wiele czasu spędza w Internecie i przy książkach, on wybiera raczej albumy, oboje natomiast z aprobatą poddają się obecnym przemianom społeczno-gospodarczym. Logiczną tego konsekwencją jest scena, podczas której GB (główny bohater) otwarcie przyznaje się do paniki, gdy jako jedyny mężczyzna w mieszkaniu ma zejść do piwnicy, by sprawdzić, co się tam dzieje: „Myślałem, że uwolniliśmy się od stereotypów, od samczego dokazywania. Muszę iść do piwnicy, chociaż się boję jak nie wiem co? (…) Opuszczam się w dół, czuję pod nogami miękki piach. Kurwa, niech ten feminizm szybciej zwycięża. No po co ludzie narzucają sobie takie głupie role? Przede mną pachnąca ziemią czeluść”. Pomimo strachu i utyskiwań, GB w końcu penetruje piwnicę i staje się „czołzenłanem”, a środek ciężkości przeniesiony zostaje na główną atrakcję, czyli Żydów. Tych, których grobem stała się Warszawa.

Ostachowicz zupełnie na luzie opowiada o przekraczaniu granic, makabrycznych doświadczeniach, traumie i funkcji pamięci. Na tym ostatnim skupia się warstwa fabularna powieści – martwi Żydzi nie mogą zaznać spokoju, ponieważ „coś jest z nimi nie tak”, są w szoku, obrazili się na Boga, nie zdołali wybaczyć. Oprócz tego – podobnie jak u Mickiewicza – aby zaznać wyzwolenia, potrzebują, aby o nich pamiętano, by ktoś pochylił się nad ich grobem. Ponieważ, owszem, znicze i kwiaty pojawiają się, ale tylko na grobach Polaków. Co gorsza, diabeł za pomocą mediów zbiera coraz większe rzesze neonazistów. Całemu temu kotłującemu się złu przeciwstawiony zostaje „czołzenłan”, człowiek, który żyje w czasach „pokoju, w Unii Europejskiej, w NATO, w anorektyczno-ekologicznym porozumieniu sił Zachodu, w globalizacji kolorowych fotografii”. Powieść może być zrozumiana też jako obrona naszych czasów – żałować trzeba nie elementów z powyżej zacytowanego monologu, a tylko jednego: „że Żydów nie ma”. Traumę zaś wypadałoby w końcu przepracować.

Wyraźne „nie” postawione martyrologii, podważenie patosu i trochę makabry mogą budzić skrajne reakcje, ale nie są w stanie zmienić jednego – Noc żywych Żydów jest książką wyjątkowo pozytywną. W obu możliwych do odczytania znaczeniach – i humorystyczną, i dobrze napisaną.

W.A.B., 2012

2 komentarze:

  1. Nie jestem fanką wielkiego moralizatorstwa w ksiązkach, jednak sylistyka tej powieści również kompletnie do mnie nie trafia. Nie wiem, nie znam się, jednak usilne poszukiwanie drugiego dna w niektórych książkach wydaje się nieco na siłę. Tak jest moim zdaniem także w tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale bez drugiego dna to znaczy, że według Ciebie „Noc…” pomyślana jest głównie jako książka rozrywkowa? Że funkcjonują w niej Żydzi (i neonaziści, i inne jaskrawe postaci) bez konkretnego celu albo z celem czysto marketingowym? Pytam, bo odebrałam to zupełnie inaczej i ciekawa jestem opinii.

    OdpowiedzUsuń