wtorek, 17 września 2013

Stefan Chwin, „Hanemann”


Współcześnie takiej literatury już się w Polsce nie tworzy. Tym ryzykownym zdaniem, zbyt ogólnym i mogącym świadczyć o naiwności, można by zacząć mówić o wydanym po raz pierwszy w latach dziewięćdziesiątych Hanemannie – bo to lektura zdecydowanie wyróżniająca się; melancholijna, powracająca do przeszłości i napisana wytwornym językiem. To historia mająca swój początek zaraz przed wybuchem drugiej wojny światowej, ale nie o wojnie traktująca, nie bezpośrednio. Inna niż można by się tego spodziewać – wziąwszy pod uwagę umiejscowienie akcji – jest także obrana perspektywa. Nie porządkuje ona rzeczywistości według klucza zawierającego agresorów i ofiary, daleka jest od wartościowania na dobrych i złych. Książka napisana przez Polaka, mająca za głównego bohatera Niemca i oddająca narrację dziecku otwarta jest na wielość odczytań.

Wolne Miasto Gdańsk, czternasty sierpnia. Hanemann, niemiecki profesor anatomii pracujący w Instytucie przy Delbrück-Allee 12, traci ukochaną. Odtąd staje się niemalże niemym świadkiem pisanych przez „wielką” historię wydarzeń: bombardowania, wysiedlenia niemieckich gdańszczan, napływ nowych osadników. Osobisty dramat bohatera skutecznie przysłania tu wielkie narracje historyczne – nie one są dla Hanemanna ważne; wydaje się, że jest mu obojętne wśród jakich społeczności będzie zamieszkiwał. Hanemann – powodowany otępieniem lub być może zbiegiem okoliczności, który w konsekwencji wywołał zastanowienie – zostaje tam, gdzie kształtowała się jego tożsamość: nie w państwie, a na obszarze o wiele mniejszym, wśród znajomych ulic i murów. Jego przywiązanie do miasta, jakie znał, uwidoczni się też później, gdy nazwy ulic ulegną zmianie, a on wciąż posługiwał się będzie tymi sprzed zdobycia Gdańska przez Armię Czerwoną.

Również nielinearna narracja, tylko w niewielkim stopniu panoramicznie oddająca rzeczywistość, skupiona została wokół rzeczy małych, osobistych. To przedmioty domowego użytku stanowią w książce najważniejszy symbol upływającego czasu, zmian, różnic, ale też pamięci i procesu zapominania. Przedmiotom poświęcone zostały całe stronice: najpierw wśród zawieruchy związanej z ucieczką – które z nich zabrać ze sobą?, później zaś użyte zostały jako metafory zanikania tego, co było – „Kiedy poniemieckie krzesła zniknęły z Grottgera 17? Kiedy to było? W czerwcu, gdy Mama wróciła z Warszawy, a Ojciec wyjechał na parę dni do Szczecina, czy może później? Ale dzień? Godzina? Chwila? Rzeczy umierały niepostrzeżenie – jak podwórzowe koty, po których nie zostawał nawet ślad. Kryształowe wazony pojawiały się uroczyście, wnoszone do pokoju w białej bibułce, w triumfalnej barwie urodzin czy imienin, ale kiedy zanikały?”.

Czy Hanemann, tak jak zwykło się twierdzić, jest opowieścią o małej ojczyźnie mającej pierwszeństwo przed wspólnotą narodowościową? Idąc o krok dalej: opowieścią, w której dominujący dyskurs uwznioślający dumę, honor i walkę w imię państwa zostaje zastąpiony… Czym dokładnie? Chwin myli tropy, podsuwając różne wyjaśnienia, dlaczego Hanemann nie opuścił Gdańska – wersje różnych postaci znacząco się od siebie różnią – wśród nich jednak szczególnie rezonuje nieszczęście z powodu utraty Luizy Berger, a zatem kwestia jednostkowa i osobista. Niepozbawiona znaczenia jest także zacierająca granice narodowościowe wypowiedź bohatera podczas przesłuchania: „Dziwi pana, że mówię tak dobrze po polsku. Odpowiem panu: to, że mówię po polsku, jest takim samym przypadkiem jak to, że mówię po niemiecku”. W końcu należałoby zastanowić się nad zabiegiem narracyjnym, jaki Chwin wykorzystał, włączając do książki perspektywę dziecka – początkowo jeszcze nienarodzonego! – i jakie niesie to za sobą konsekwencje. Czy to kolejna po nobilitowanych przedmiotach metoda odpolitycznienia fabuły, nadania jej prostego – czy też: prostszego od uwikłanego w przymioty dorosłości – wymiaru? Dziecko wszak porusza się po przestrzeni wolnej od schematów myślowych, stereotypów, uprzedzeń. Owe niepodległe spojrzenie zauważy się w opowieści Piotrka, sąsiada i ucznia głównego bohatera.

Ale czy Hanemann nie jest też traktatem egzystencjalnym, rozwijającym wątki osamotnienia i pustki, a zatem ponownie – dotykającym pierwiastków najbardziej prywatnych? Obraz Caspara Davida Friedricha widniejący na stronie okładki wydawnictwa Tytuł to zapowiedź atmosfery jaka wielokrotnie towarzyszyć będzie rozważaniom w treści książki. Chwin z niezwykłą wrażliwością, wyczuciem i pięknem stylu eksploruje tę – wydawałoby się przestarzałą, anachroniczną – tematykę. Oczywiście, wiele w tym emfazy, być może póz, ale jak się to czyta! Po mistrzowsku rozpisana została scena rozpaczy Hanemanna wspominającego Luizę w początkowych fazach lektury, mistrzowskim krokiem było też wplecenie w fabułę dwóch głośnych samobójstw: Heinricha Kleista i Witkacego, a także – co istotne i co Chwin podkreśla – kobiet, które w nich uczestniczyły.

Motyw samobójstwa Witkacego w opisie Chwina można zresztą interpretować w dwójnasób, jako zestawienie ze sobą życia i śmierci, ale także z uwzględnieniem kwestii marginalizacji kobiet: „Hanemann nagle zapytał: «Jak ona miała na imię?» Pan J. w pierwszej chwili nie zrozumiał. «Kto? Ach, ona…» Przecież wtedy, gdy obce armie zalewały Polskę, ważne było to, co stało się z malarzem, a nie ta kobieta… Hanemann jednak powtórzył pytanie. Chciał wiedzieć co się stało właśnie z nią, kim ona jest teraz, co robi, jak to wszystko zniosła. Bo przecież – to było niespodziewane odkrycie – oni, tu na Grottgera 17, w pokoju pełnym słońca, rozmawiają sobie o malarzu, który zginął na wschodnich bagnach, przerzucają jego zbrązowiałe fotografie, a ona jest żywa, coś mówi, idzie gdzieś ulicą…”.

Bo opowieść Chwina to w dużej części rezygnowanie z oczywistości właściwych dla narracji dominującej: narracji naturalnej i przez swą naturalność stawianej na pozycji słuszności. To przełamywanie schematów, nie wywrotowe, lecz tak subtelne, że przyjmuje się je bez najmniejszego sprzeciwu. To Hanemann, mężczyzna, któremu nie można odmówić „męskości”, a który jednak wstrząsany jest płaczem. To Polacy przyjaźniący się z Niemcami zaraz po wojnie. To bezdomny i ułomny chłopiec, który staje się pełnoprawnym członkiem rodziny. Hanemann więc, z wybornym rytmem zdań, urokiem frazy i dojrzałą narracją zasługuje nie tylko na lekturę w skupieniu, ale też na odczytania ponowne.

Wydawnictwo Tytuł, 2008

0 komentarze:

Prześlij komentarz