piątek, 6 września 2013

Magdalena Tulli, „Sny i kamienie”


Sny i kamienie Magdaleny Tulli to dziwna książka, która poczyniła zamieszanie wśród krytyków w połowie lat dziewięćdziesiątych. Była chwalona między innymi za bezkompromisowość, styl, poczucie formy i fakt, że jej autorka nie przejęła się wyczerpaniem czy postmodernizmem. Choć przecież postmodernizm uwidacznia się tu pod wieloma względami. Nie powieść to bowiem – nie w sensie ścisłym, ponieważ utwór wpisuje się w nieepicki model prozy, i nie poezja, choć korzysta z jej funkcji. W treści zaś opis jakby na jednym wdechu pisany – ludzie z entuzjazmem i poczuciem spełnienia wznoszą bezimienne miasto (utożsamiane jednak z Warszawą), by następnie pozwolić przejąć władzę pustce, rozpadowi, siłom entropii.

Trudna jest recepcja utworu tak jednolitego i monotonnego jak debiut Tulli. Nawet jeśli początkowo zaciekawi pomysł lub konstrukcja, a żartobliwego tonu dodadzą młodemu czytelnikowi skojarzenia – na przykład z serią gier The Settlers, ponieważ w obu przypadkach główną oś stanowi wytwarzanie się miasta – pozytywne odczucia zaraz przyćmi atmosfera nieprzebranej senności. Tulli operuje mnóstwem mniej lub więcej wnoszących znaczeń, metafor i symboli. Nie znosi mówić wprost ani konkretnie. Zamiast tego powołuje do życia nieprecyzyjne podmioty i zaraz wylatujące z pamięci akapity: ktoś, gdzieś i kiedyś, miasto, ludzie i zmiany. Ta poetycka strategia przedstawia miasto wyobrażone – miasto-ideę, trwającą przede wszystkim w głowach mieszkańców, w ich snach, w projekcjach. Zgadywać można, że za alegorią kryje się ustrój polityczny.

Właściwy odbiór lektury to w zasadzie niekończąca się interpretacja poszczególnych jej fragmentów, podążanie za tropami, przetwarzanie treści. Podstawowe więc pytania dotyczyć powinny tego, czy warto przedzierać się przez gąszcz zbiorowych bohaterów, zwartych opisów i rozważań, i co na tyle istotnego oferuje artystyczna gmatwanina tekstu, by zadać sobie trud pójścia za autorką. Ogromna jest pewność, z jaką Tulli brnie w opowieść, nieprzerwanie i niestrudzenie szafując stylem, wydawać by się zatem mogło, że w tym szaleństwie powinna tkwić metoda. Ale tak jak niejednoznaczna jest książka, tak niejednoznaczna będzie odpowiedź na zadane pytania.

Na plan pierwszy wysuwa się warstwa estetyczna. Choć rozbudowana jest ona ponad miarę, miejscami potrafi satysfakcjonować; to nierzadko zgrabne, warte uwagi frazy. Trochę z boku i w cieniu, wyparte przez formę, znajdują się spostrzeżenia o ograniczeniach wytwarzanych przez role społeczne, o mocy kupowanych przedmiotów czyniących posiadaczy lepszymi. Jednocześnie jednak znosić trzeba pustosłowie, truizmy, pretensjonalne sentencje o szerokim zasięgu. Słowem, wszystko, czego szczerze nie znoszę. „Albowiem wszystko, co ma początek, ma również koniec”, „Nawet najgorsze wyjście dla kogoś może okazać się najlepszym”, „Wydarzenia nie zatrzymują się ani na chwilę w swoim biegu”.

W książce Tulli społeczeństwo konstruowało miasto z radością, z przeświadczeniem, że będzie tylko lepiej, więcej, wspanialej – łatwo dostrzec tu analogię do dominujących w XX wieku idei, nie tylko samego realnego socjalizmu. Później nastąpiła zmiana paradygmatu, do dyskursu włączono antymonie, naturalną koleją rzeczy miasto poczęło się rozpadać. Nie poszukujmy ideału, zdaje się głosić Tulli poprzez swoje rozmyte hasła, doskonałe są tylko kamienie: „Życie kamieni jest całkowicie wolne od przymusu. Kiedy tracą oparcie, po prostu spadają. Gdy upadną, leżą. Nie mają wprawdzie wpływu na formę, jaka zostanie im nadana, ale też przyjmują ją z największą obojętnością. Z takąż obojętnością trwają i rozsypują się”.

Czy to jest poezja?, czy to jest bełkot? – można by zapytać, przewróciwszy kolejną stronę opisu. Nie tylko zresztą można, ale należy, ponieważ nadrzędnym atrybutem Snów i kamieni jest właśnie styl, a nie prezentowane treści. O tych drugich wie dobrze ponowoczesność; o fiasku koncepcji dotyczących postępu, czystości i utopii. Pozostają zatem wartości artystyczne – wartości średniej rangi i trochę za mało zjadliwe.

W.A.B., 1999

1 komentarz:

  1. Pamiętam jak byłam na spotkaniu autorskim :) Muszę się pochwalić, że "Sny i kamienie" dumnie stoją u mnie na półce - oczywiście autograf jest :D

    OdpowiedzUsuń