piątek, 27 kwietnia 2012

Jakub Ćwiek, „Liżąc ostrze”


Tematy okołoreligijne lubią się sprzedawać. Największe wzięcie mają te wywołujące skandale, ale i pozostałym z reguły nie powodzi się najgorzej. Prawdopodobnie z zasady tej zdaje sobie sprawę Jakub Ćwiek, autor znany przede wszystkim za sprawą cyklu o nordyckim bogu Lokim. W powieści Liżąc ostrze nie przewijają się wprawdzie motywy skandynawskie, pełno natomiast odwołań do chrześcijaństwa. Oprócz religii książka inspiruje się kryminałem na pograniczu horroru. Czy to wystarczy, by zagwarantować czytelnikowi dobrej jakości rozrywkę?

Podkomisarz Kacper Drelich to zwykły z pozoru glina. Przykładny mąż, a od kilku lat również przykładny ojciec. Pewnego dnia, podczas przeprowadzania policyjnej akcji, zostaje złapany w pułapkę. Budzi się przywiązany do krzesła w bliżej nieokreślonej scenerii, tak jak to częstokroć bywa w filmach. Mimo wycieńczenia, udaje mu się wyswobodzić i zaatakować ciemiężyciela, ten zaś umiera na miejscu. Wówczas to następuje przełom. W niedługim czasie ma miejsce szereg brutalnych morderstw, których sprawca idealnie pasuje do wizerunku psychopaty. Sam Drelich zaś okazuje się postacią bardziej zagadkową, niż można się było spodziewać. Również dla siebie samego, bowiem pamięcią sięga on jedynie do dziewiętnastego roku życia. Tak jakby urodził się jako dorosły.

Głównego bohatera dręczą makabryczne wizje i sny przepowiadające śmierć późniejszych ofiar. Drelich w młodości został egzorcyzmowany, ale czy ma to jakikolwiek związek z obecną sprawą? Jakie sekrety skrywa ksiądz Jan i dlaczego zabrania Drelichowi poddania się hipnozie? Czy istnieją zdarzenia w przeszłości Drelicha, o których lepiej, by nie wiedział? I wreszcie, jakie zło kryje się pod maską satyra?

Ćwiek umiejętnie dozuje informacje, dzięki czemu książka potrafi wciągnąć. Jednocześnie od początku wiadomo, że nakierowana jest ona na jedno – dostarczanie rozrywki. Nieskomplikowany język i ograniczone do minimum opisy sprawiają, że czyta się szybko i bez przystanków. A zarazem – co jest największą wadą powieści – można odnieść wrażenie, że realia zmalowane zostały przy użyciu barw wyłącznie podstawowych. Widać tu wyłącznie sam wierzch zdarzeń i postaci, w większości bazujących zresztą na starych scenariuszach. Piękna nieznajoma, dobry glina i odcinanie sutków przywiązanej do łóżka kobiecie. Czy to zabawa konwencją? Liczne odniesienia do popkultury (między innymi do Salem i Nagiego instynktu) zdają się to potwierdzać. Pytanie tylko, na ile ta zabawa się udała.

Dwuwymiarowość najbardziej widoczna jest u bohaterów epizodycznych, jak choćby u jezuity, którego opis ogranicza się do „tajemniczy, uwielbia krew i trupy”. Jeśli czytelnik uznaje to za infantylne albo mało wiarygodne, jego odczucia przeniosą się zapewne na kilka pokrewnych kwestii. Być może również na zakończenie. Tego ostatniego wprawdzie można się nie spodziewać, jednak wyłącznie dlatego, że z kryminałem ma ono niewiele wspólnego. Ot, dziwny wybieg albo próba nakłonienia do refleksji. Tych jednak, którzy spodziewali się kryminału z krwi i kości, zawiedzie.

Wydawnictwo Fabryka Słów, 2007

3 komentarze:

  1. Na dobre czytadło też czasem można się skusić. Zwłaszcza jako przerywnik między kolejnymi książkami UW. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ćwieka mam od jakiegoś czasu na celowniku. Ta pozycja to pewnie, jak piszesz, nie żaden Parnas, ale zaintrygowała mnie mieszanka stylów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako czytadło od Ćwieka zdecydowanie lepiej sprawdza się Kłamca :)

    OdpowiedzUsuń