sobota, 10 listopada 2012

Saladin Ahmed, „Tron Półksiężyca” – W kotle przejrzałych pomysłów


Miasto Dhamsawaat, osadzone w quasi-arabskiej krainie turbanów, wielbłądów i prażącego słońca, rozdziera konflikt. W opozycji do rządzącego żelazną ręką kalifa siły zbiera samozwańczy Książę Sokołów, typowy Robin Hood we wschodnim wydaniu. Chaos na ulicach i zarzewie rebelii nie są jedynymi problemami, z jakimi muszą zmagać się Królestwa Półksiężyca. Trudną sytuację pogłębia pojawienie się na arenie sił nieczystych. Jeśli tak przedstawiony szkic fabularny nie wystarcza, do zapoznania się z powieścią Ahmeda zachęcić może nawiązanie do Baśni z tysiąca i jednej nocy przemyślnie zaznaczone na okładce. To jednak zwodniczy manewr – baśniowej atmosfery winno się szukać raczej w prozie Catherynne M. Valente, a w żadnym wypadku nie tutaj.

Adulla Maschlud to podstarzały łowca ghuli, umiarkowany koneser uciech cielesnych i wierny towarzysz przyjaciół. Pierwsze strony powieści zaskakują pozytywnie: mimo doświadczenia oraz umiejętności, Adulla nie daje się ująć w ramy niezwyciężonego, herkulesowego protagonisty. Dobroduszny, znający swoje mocne i słabe strony, oddaje się właśnie kontemplacji poezji nad miseczką kardamonowej herbaty. Naturalnie błogostan ów nie może trwać zbyt długo. Kiedy na scenę wkracza podopieczny łowcy, derwisz imieniem Rasid – nieudana kopia Joscelina z Trylogii Kusziela, mniej wiarygodna i nakreślona mniej umiejętnie od oryginału – rozpoczynają się szablonowe dla fantasy kłopoty.

W początkowej fazie lektury obserwacja relacji między mistrzem a uczniem może intrygować. Na polu problematyki obyczajowej Adulla odznacza się bardziej zdroworozsądkowym podejściem od młodego, fanatycznego derwisza. Istnieje tu więc rozdźwięk pomiędzy stanowiskiem konserwatywnym a liberalnym, natomiast w konfiguracji odwrotnej niż można by się spodziewać. Dlaczego? Pojawienie się pierwszej przedstawicielki płci pięknej rozwiewa wątpliwości. Rasid, zupełnie jak Joscelin nieznający smaków życia poza dyscypliną i tańcem z mieczem w dłoni, zostaje wystawiony na próbę. Jego opory przed poddaniem się uczuciom oraz namowy mądrzejszych, że nic w miłości złego, tchną oczywistym przesłaniem – podobnych prawd w książce jest kilka – jednak ich zobrazowanie, naiwne i infantylne, pozostawia wiele do życzenia.

Powieść, nie dość, że wykorzystuje eksploatowane często motywy, cechuje się niebywałą prostotą. W warstwie leksykalnej zauważyć można najbardziej nadużywane zwroty literatury fantasy, jak choćby a potem zapadła ciemność, koniecznie przy omdleniach, albo pseudo-poetyckie zlepki: ta myśl przeszyła jego serce niczym zatruta strzała, powietrze zgęstniało od smutku w jej słowach. Komizmu dokłada fakt, że frazy te stosowane są w kontekście przepychanek słownych właściwych dla powieści młodzieżowej. Nadto, niektóre fragmenty, zwłaszcza z udziałem wielu rozmówców, przywodzą na myśl marnej jakości scenę teatralną, w której każdy aktor po kolei wypowiada swoją kwestię.

Próżno by szukać w książce orientalnej atmosfery, przepychu pałaców sułtana, pobudzających wyobraźnię zapachów palonego kadzidła, szafranu i kawy, tytoniu z fajki wodnej czy owoców na bazarze. Bohaterowie, choć wciąż cytują Niebiańskie Rozdziały i używają tych samych zwrotów dotyczących Boga, pod względem mentalności absolutnie nie odbiegają od współczesnych Europejczyków. Arabska sceneria jest tu jedynie mającym przykuć oko sztafażem, nic nie znaczącym płaszczykiem, pod którym opowiedziana zostaje historia jakich wiele. Prosta, przewidywalna, zbyt często pompatyczna i powielająca schematy. Przed przystąpieniem do lektury warto zadać sobie pytanie: czy nie dość dobrych książek, by sięgać po zapychacze czasu?

Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

17 komentarzy:

  1. Od jakiegoś czasu poluję na tę książkę. Może przypadłaby mi do gustu.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się ogólnie z Twoją opinią zgadzam, ale różnimy się w szczegółach - bo to historia jakich wiele, ale będę się upierać, że całkiem fajnie opowiedziany kawał niezobowiązującej rozrywki. Co do Rasida, miałam cały czas wrażenie, że jest postacią raczej drugoplanową, nie mającą (przynajmniej w tym tomie) grać głównych skrzypiec, dlatego nie przeszkadzało mi odstawienie jego (i Zamii) wątku na boczny tor. Co do mentalności zaś, to trzeba wziąć pod uwagę, że jednak nasi bohaterowie nieszczególnie zaliczają się do grupy przeciętnych obywateli tego uniwersum - stąd i podejście do pewnych spraw mają liberalne. Autor daje podstawy, by przypuszczać, że to nie koniecznie norma, chociaż nie rozwija tematu niestety. Ale ja przy debiucie rozpatruję wszystkie wątpliwości na korzyść oskarżonego, no i zawsze jest nadzieja, że w kolejnych tomach (tych dwóch, co mają być) uzupełni braki.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałam, że mogę liczyć na Twój obszerny komentarz, Moreni. :) Na wstępie, żeby nie było żadnych wątpliwości, użyję najlepszego argumentu czytelnika, którego nie sposób nigdy zbić: mnie tej bajki nie czytało się przyjemnie. Więcej nawet, męczyłam się z nią przez kilka dni, wciąż odkładając na bok i niechętnie wracając. Ciążyła mi ta strata czasu (przy lekturze, która absolutnie nic nie wnosi), ale też zmuszała, by wreszcie z czymś tu skończyć, szczęśliwie padło nie na mnie, a tylko na książkę.

      „(…) nie przeszkadzało mi odstawienie jego (i Zamii) wątku na boczny tor”. Uwierz, mnie też nie. :D I nawet nie chodzi o to, że wątek został spłycony i przez to mówię, że infantylny. On od początku do końca szyty był grubymi nićmi. Pojawia się dziewczyna, od razu wielkie zauroczenie obojga i wielkie obojga opory, a jednocześnie po dwóch dniach rozważania na temat ślubu. Plus oczywiście opis tego wszystkiego – mnie przywodził na myśl blog(ask)i szczęśliwych nastolatek.

      „Co do mentalności zaś (…) bohaterowie nieszczególnie zaliczają się do grupy przeciętnych obywateli tego uniwersum - stąd i podejście do pewnych spraw mają liberalne”. Zgodzę się, zauważyłam, że to taki manewr, zapewne na potrzeby przystępności. Ale tak ogólnie, nie tylko w sferze społecznego liberalizmu: można by ich przenieść na grunt średniowiecza w Europie – ba, nawet na grunt Europy współczesnej – i dalej wszystko by się zgadzało. Nie ma tu żadnych smaczków związanych z orientalną kulturą. Albo choćby z kulturą wymyśloną. Skoro już nawiązuję do Kusziela, to od razu poznasz d’Angelina (i Skalda, i Albijczyka…). A tych bohaterów? Oni są nijacy.

      Zobaczę u Ciebie w jaki sposób będzie się to przedstawiało w kolejnych tomach. ;)

      Usuń
    2. "mnie tej bajki nie czytało się przyjemnie." To może zostawmy na boku degustibusy, bo nic nie osiągniemy i przejdźmy do konkretów.;)

      "Pojawia się dziewczyna, od razu wielkie zauroczenie obojga i wielkie obojga opory, a jednocześnie po dwóch dniach rozważania na temat ślubu." Hm, ja te opory zauważyłam tylko po stronie Rasida i w sumie wydał mi się całkiem wiarygodny jako chłopak wychowany w ortodoksyjnym środowisku, który z zaskoczeniem odkrywa, że ma coś takiego jak hormony. Zamia po prostu przez kilka pierwszych dni znajomości nie dopuszczała do siebie myśli, że przeżyje i dlatego plany rozmnożenia się traktowała jako czysty absurd. Potem podeszła do sprawy bardzo pragmatycznie i raczej nie jak piętnastolatka ze współczesnej Europy (bo jakoś nie widzę takiej podchodzącej do chłopaka z tekstem: "Dobra koleś to za tydzień ślub i zaczynamy produkcję dzieci, bo moja rodzina jest na wymarciu i muszę coś z tym zrobić", bardziej by mi pasowała ucieczka od odpowiedzialności.;)). Za to przyznam Ci rację - subtelnością się w tym wątku autor nie wykazał.

      "Nie ma tu żadnych smaczków związanych z orientalną kulturą. Albo choćby z kulturą wymyśloną." Cóż, tutaj Ci przyznam rację - kultura Dhamsawaat jest mocno, khem, uniwersalna. Ale w przywołanym przez Ciebie Kuszielu mamy pokazane kilka kultur, a tu póki co, tylko jedną. No i d'Angelini to nie do końca dobry przykład - w moim odczuciu oni nie całkiem byli ludźmi, co samo w sobie wymusza pewne różnice. Tutaj widzę potencjał np. w Republice Su (nawet potencjał dwóch silnie różniących się kultur w obrębie państwa) i w kulturze ludu, z którego pochodzi Zamia. Tak naprawdę moim zdaniem głównym grzechem autora jest grzech zaniechania - za mało napisał o ciekawych rzeczach z tła i przez to świat wydaje się jednolity. Mam jednak wrażenie, że wszystkie te smaczki ma gdzieś opracowane. I tym samym znowu wracamy do kwestii kredytu zaufania i kolejnego tomu...

      Usuń
    3. Ten mój wstęp o nieprzyjemnościach czytania to tylko taka przekorna (ale prawdziwa) odpowiedź na Twoje upieranie się, że to fajnie opowiedziana rozrywka. :)

      „Hm, ja te opory zauważyłam tylko po stronie Rasida (…)”. U Zamii pojawiły się one nieskoncentrowane na jednej kwestii - sztampowe „tak, ale nie”, mętlik w głowie i temu podobne rozważania: „dziewczyna myśląca o zamążpójściu była dla niej hańbą” (str. 104). Też związane z tym o czym wspomniałaś, czyli kontekstem przyszłej walki. Mimo wszystko zaistniały. (Przecież im więcej problemów wokół miłości, tym lepiej, pokazują to wszystkie romanse).

      „Potem podeszła do sprawy bardzo pragmatycznie i raczej nie jak piętnastolatka ze współczesnej Europy (bo jakoś nie widzę takiej podchodzącej do chłopaka z tekstem (…))” – ona też nie podeszła. Na ostatnich stronach to Rasid przebąkiwał coś w temacie, a Zamia tylko przyjęła do wiadomości jego decyzję. Cała ta sprawa kręciła się albo w głowie dziewczyny, albo jako wypowiedzi starszych. Trudno byłoby znaleźć współczesny jej odpowiednik, to zbyt nierealna sytuacja, ale powiedzmy ostatnia Żydówka czy Cyganka... Myśl o potomstwie przychodzi sama i sądzę, że nawet we współczesnym świecie.

      „Tak naprawdę moim zdaniem głównym grzechem autora jest grzech zaniechania” – otóż to, tyle że ja w przeciwieństwie do Ciebie nie daję taryfy ulgowej ze względu na pierwszy tom, a oceniam to, co mieści się pomiędzy pierwszą a ostatnią stroną książki. Swoją drogą zbyt często zawodzę się na takich czytadłach, tzn. rozrywkowych fantasy (Weeks, Brett, Piekara) i fantastycznych młodzieżówkach, prawdopodobnie mam zbyt wysokie wymagania, których tego typu literatura zwyczajnie nie jest w stanie spełnić.

      Usuń
    4. ale mi wasza dyskusja narobiła ochoty :) już zamówione

      Usuń
    5. Oisaj, a więc to prawda, że najlepszą reklamą jest antyreklama. ;)

      Usuń
    6. Nie, po prostu ostatnio zupełnie nie podobały mi się książki, które podobają się tobie :) i liczę w tym przypadku na odwrotny efekt :)

      Usuń
    7. Więc „Tron…” to niezły wybór, z fantasy tylko kilka mogłoby być lepszymi. Widziałam, że „Dom na krańcu czasu” nazwałeś dziwnym i zbliżonym do „Alicji…” – rzeczywiście, dla mnie to akurat atuty. Zresztą w dwóch miejscach na tym blogu łatwo można się dopatrzyć faktu, że lubię osobliwe książki, a „Ferdydurke” (to chyba dobry wyznacznik) uwielbiam. :)

      Usuń
    8. A widzisz, Ciebie męczą takie "fajne rozrywki", a ja nie mogę funkcjonować, jeśli raz na jakiś czas ktoś mi nie opowie fajnej bai.;) Stąd pewnie różnica w odczuciach. Choć Piekarę przestałam trawić w okolicach "Miecza Aniołów"...

      Mam wrażenie, że Twoim głównym zarzutem w kwestii wątku romansowego jest to, że istnieje.;) Tutaj Ci nawet przyznam trochę racji, bo osobiście uważam, że dużo ciekawiej byłoby, gdyby Zamia dokonała chłodnej oceny kandydata i zdecydowała się choćby na małżeństwo z rozsądku (i lepiej IMO by to pasowało do jej charakteru). Ale jakoś nie wydaje mi się, żeby coś w ramach tej (na siłę wstawionej co prawda) konwencji nie grało.

      "ona też nie podeszła." No aż poleciałam do regału i poszukałam odpowiedniego fragmentu.;) No fakt, akurat tak nie powiedziała, po prostu praktycznie się chłopakowi oświadczyła. Myślę, że to miło z jej strony, że jednak pozwoliła chłopakowi zdecydować, czy się zgadza i jego decyzję uszanowała.;) Co do tych mniejszości to przyznam, że nie czuję się przekonana Twoimi argumentami (zwłaszcza, jeśli chodzi o Cygankę), ale za słabo się znam na kulturach mniejszości, żeby polemizować.^^'

      "otóż to, tyle że ja w przeciwieństwie do Ciebie nie daję taryfy ulgowej ze względu na pierwszy tom," - dla sprostowania dodam, że nie za pierwszy tom daję taryfę ulgową, tylko za debiut powieściowy.;)

      Usuń
    9. „Mam wrażenie, że Twoim głównym zarzutem w kwestii wątku romansowego jest to, że istnieje”. Nie, dlaczego? Szkielet jest przeciętny, młodzi ludzie, zauroczenie, na drodze do związku komplikacje, to wszystko zwyczajne sprawy. Powieść zyskuje sobie chwytliwość, a ja obiekcji nie mam – jeśli chodzi o sam fundament. Sedno tkwi w wykonaniu (w recenzji ujęłam to w krótkim zdaniu, że zobrazowanie jest naiwne i infantylne, pozostawiające wiele do życzenia). To rozciąga się na całość lektury. Nawet proste do bólu historie/wątki potrafią być wartościowe, lepsze od wydumanych, byle tylko zostały dobrze opowiedziane, a jak już wiesz, dla mnie „Tron” taki nie jest. Chyba zaczynam powtarzać treści, więc tylko jeszcze słowo odnośnie do mniejszości współcześnie: jeśli jakieś zanikają, robi się wiele, by kulturę podtrzymać. Unia przykładowo wspiera języki regionalne, produkuje się dokumentalne filmy, organizuje festiwale – wiadomo, to szersza skala i działania nie tylko „od środka” danej społeczności. Natomiast zasadza się na tym samym, by przetrwać.

      Usuń
    10. Jeśli nie czytałaś, to polecam WURT Jeffa Noona. właśnie wylądował w kącie, bo nie byłem w stanie się przebić. Powinno Ci się spodobać :). Ma go wznowić MAG w UW, w Kraku jest w bibliotece śródmiejskiej

      Usuń
    11. Tak, wiem że wznawiają, planuję zamówić.

      Usuń
  3. Bardzo nie lubię schematycznych, nużących powieści. Książkę miałam w planach, ale chyba sobie jednak daruję jej lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  4. A to ja tylko jeszcze tak totalnie offtopicznie: mogłabyś coś zrobić z szablonem na komórkę? Na mojej Operze mini dogrzebanie się do komentarzy wymaga wysiłku tytanicznego, a nawet jeśli ta sztuczka się uda, to nie wszystkie komentarze są widoczne:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak źle? Może to kwestia niedopracowania - te dynamiczne szablony w wersji mobilnej weszły dość niedawno. Mnie na Dolphin Browser działa sprawnie, ale okej, tymczasowo włączę jakiś inny.

      Usuń