wtorek, 27 listopada 2012

Oscar Wilde, „Portret Doriana Graya”


Pięć lat przed tym, jak Wilde’a aresztowano i wtrącono do więzienia pod zarzutem kontaktów homoseksualnych, napisał on swoje najbardziej znane dzieło i zarazem jedyną opublikowaną powieść. Pierwotna wersja Portretu Doriana Graya ukazała się na łamach Lippincott's Monthly Magazine w 1890 roku i wywołała powszechne zgorszenie. Następnie, również na prośbę wydawcy, Wilde dokonał kilku poprawek w utworze – między innymi złagodził aluzje do homoseksualizmu i rozbudował rys psychologiczny Doriana – powieść zaś wydana została w formie książkowej.

Nie ma książek moralnych lub niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle. Nic więcej. Można polemizować z myślami zawartymi przez Wilde’a w przedmowie – będącej też odpowiedzią na zarzuty krytyków – w ten sposób jednak, pod postacią aforyzmów, tłumaczył on wymowę kontrowersyjnej publikacji. Portret Doriana Graya jest bowiem w dużej części zapisem przekonań na temat sztuki, piękna, wolności. Przekonań, trzeba dodać, jeśli nie wywrotowych, to przynajmniej radykalnych. Głosicielami ich są trzej arystokraci, będący, jak zwykło się uważać, alter ego pisarza.

Dorian Gray, chłopiec cudownie piękny, w twarzy którego maluje się cała szczerość młodości i cała żarliwa czystość, na pierwszych stronach powieści kreślony jest jako czysta i biała karta, niemalże anioł pozbawiony poglądów i celów; nieukształtowany, a przede wszystkim niewypaczony przez życie. Portret jego maluje Bazyli, malarz znajdujący się u szczytu artystycznych możliwości, co sam dostrzega i przypisuje zauroczeniu młodzieńcem. Moment przełomowy następuje w chwili zjawienia się w pracowni trzeciej kluczowej postaci – lorda Wottona. Człowiek ten, nazwany później księciem Paradoksem (podobnie jak sam Wilde), zaszczepia w Dorianie głoszone przez siebie idee. Bezkompromisowe koncepcje, których jednak sam w życie nie zwykł wprowadzać.

Ową niespójność w zachowaniu lorda Wottona – albo umiejętność lawirowania między teorią a rzeczywistością? – zauważa się już przy pierwszym spotkaniu w pracowni. Wotton z właściwymi sobie dystansem i erudycją prawi, że dobry wpływ wcale nie istnieje (…). Ze stanowiska naukowego każdy wpływ jest niemoralny. Mimo wygłaszanych przestróg, prędko staje się on intelektualnym mentorem Doriana. Ten zaś, zafascynowany osobowością lorda, spija z jego ust prawdy o bezkrytycznym umiłowaniu piękna i młodości, o słuszności traktowania życia jako sztuki. W konsekwencji doprowadza to Graya do swoistego zaprzedania duszy diabłu.

Zarówno lord Wotton jak i Bazyli Hallward przyczyniają się do ulepienia z chłopca innego człowieka, choć czynią to na zupełnie różne sposoby. Który oddziałuje w stopniu wyższym i ile w procesie tym zależy od woli Doriana? Oprócz przewrotnych i kontrowersyjnych refleksji, którymi zresztą przepełniona jest powieść, to właśnie wątek przemiany zdaje się najbardziej zajmującym. On też jest zasadniczym zrębem utworu: wokół niego zagęszczają się makabryczne wydarzenia z głównym udziałem Graya. Z fascynacją śledzi się kolejne poczynania dandysa, uwikłanego w idee i namiętności, i dzierżącego moc prawdziwie destrukcyjną. Aż chciałoby się poszerzenia niedługiego opisu, jawnego oddania tego, co przemilczane albo jedynie zasugerowane.

Sidła, w jakie wpada Gray, nieustannie towarzyszące mu niepewność i lęk o odkrycie sekretu, ale też momenty pozornie spokojniejsze – jak cudowne sceny z Sibil Vane przyrównywane do teatru czy słowne pojedynki Wottona – nasycone są emocjami, a nierzadko egzaltacją. Styl Wilde’a to popis jego literackich zdolności i elokwencji, w bezceremonialny sposób rzucony przed czytelnika. Z pewnością można mu wytknąć nonszalancję czy pychę, zwłaszcza w przypadku rozpisywania dialogów, ale z drugiej strony maniera ta w przedziwny sposób dopełnia obrazu powieści.

Nietrudno wyobrazić sobie z jak wielką falą oburzenia konfrontował się Portret Doriana Graya w XIX wieku, pomijając już nawet jednoznaczne sugestie dotyczące homoerotyzmu (Miłość Bazylego ku niemu – bo miłością było to uczucie – miała w sobie same pierwiastki szlachetne i uduchowione. (…) Była to miłość, jaką znał Michał Anioł i Montaigne, i Winckelmann, i sam Szekspir). Jeśliby mówić, że Portret… stracił na czymś od tamtego czasu, to na pewno nie na bogactwie. Otwarty na interpretacje, fascynujący i wielowymiarowy, jest klasykiem, obok którego nie powinno się przechodzić obojętnie.

W.A.B., 2010

10 komentarzy:

  1. "Otwarty na interpretacje, fascynujący i wielowymiarowy, jest klasykiem, obok którego nie powinno się przechodzić obojętnie."

    Podpisuję się pod tym zdaniem. Czytając PDG po raz pierwszy, jakoś tak na początku ogólniaka, odebrałam go jako alegoryczną opowiastkę o człowieku - Everymanie. Czytając po raz kolejny, skupiłam się na motywach homoseksualnych i stosunku do kobiet (za mistrzostwo świata uważam scenę, kiedy Dorian zakochuje się w Sybil Vane, grającej w sztuce i przebranej za chłopca) W końcu, zafascynowały mnie rozważania dotyczące życia przeciwstawionego sztuce / teatrowi, sztuki i piękna, rzeczywistości i pozorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, motyw z przebraniem za chłopca był znaczący. A jeśli chodzi o Sybil, dla mnie cudowne są sceny z nią i matką próbującą „grać” w życiu. Nie wiem ile w tym magii wynikłej z samego kontekstu, tzn. postaci Wilde’a i czasów, ale ogromnie mnie „Portret…” zauroczył.

      Usuń
  2. A oglądałaś może ekranizację? Jeśli tak to podobała Ci się?

    I jeśli masz ochotę na więcej Oscara Wilde'a (i nie czytałaś) to polecam "The Importance of Being Earnest" przewrotną komedię obyczajową. Lekko się czyta, ale adaptacja filmowa też jest niezła :)

    http://www.imdb.com/title/tt0278500/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz o tej z 2009 roku, „Dorian Gray”? Przed lekturą oglądałam zwiastun, kilka razy zresztą (a później zaopatrzyłam się w „Catch the falling sky” Immediate Music i już nie musiałam). Całego filmu nie pozwalały mi włączyć przekonania, wiesz, najpierw książka, później obraz, nigdy odwrotnie. Ale przyznaję, że odtwórca roli Doriana przypadł mi do gustu i tak właśnie go sobie wyobrażałam.

      Ogólnie rzecz biorąc jestem człowiekiem zupełnie afilmowym i jakiekolwiek produkcje oglądam raz na pół roku. „Dorian…” powinien akurat wpaść jako drugi w 2012 (pierwszym były „Godziny”). Chyba że nie warto? Muszę to dogłębniej rozważyć, bo przecież pojawił się jeszcze „Atlas chmur”. ;)

      Po Wilde’a na pewno będę jeszcze sięgać, zapamiętam też co polecasz. :)

      Usuń
    2. A to mnie zaskoczyłaś, że jesteś afilmowa. Aserialowa też?

      Wiesz co, mi się wersja filmowa podobała się średnio. Tzn. odtwórca Doriana bardzo trafiony, klimat epoki też, balety w wyższych sferach widowiskowe, ale zakończenie bardzo mi nie pasowało i trochę za bardzo przysłodziło całość. Czyli oglądać na własne ryzyko.

      Usuń
    3. Tak, zdecydowanie. W całej karierze tylko jeden serial udało mi się prześledzić do końca, a drugi (House’a) niemal. Znam jeszcze Twin Peaks, ale tylko pierwszy sezon. To chyba dość niedzisiejsze praktyki? ;)

      Usuń
    4. E tam, niedzisiejsze :) Z dumą trzeba mówić: jestem jaka jestem :)

      Usuń
    5. Pewnie, że tak. To była tylko taka niewartościująca obserwacja, bo – jakby nie spojrzeć – w moim przedziale wiekowym to raczej rzadkość. :)

      Usuń
  3. Uwielbiam tę książkę. Właściwie to należy ona do dziesiątki moich ulubionych przeczytanych powieści. Poza tym film również jej rewelacyjny. Podobnie zresztą jak Ben Barnes, który wcielił się w Doriana. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam dawno temu, a to pod wpływem spektaklu BBC i nie żałuję :)

    OdpowiedzUsuń