środa, 21 listopada 2012

Jeanette Winterson, „Nie tylko pomarańcze…” – Demon po siedmiokroć


Debiut powieściowy Jeannette Winterson z 1985 roku bogaty jest w formę i tematykę, które powracać będą w jej późniejszych literackich dokonaniach. Tutaj znaki rozpoznawcze pisarki mają dodatkową podbudowę teoretyczną zawartą w krótkim wstępie. Winterson kreśli w nim okoliczności powstania książki i klasyfikuje ją jako powieść eksperymentalną, zwracając uwagę na antylinearność, atuty narracji spiralnej. We właściwy dla siebie sposób wyjaśnia też problematyczną kwestię, czy Nie tylko pomarańcze… przyporządkować należy do autobiografii. Otóż, cytując: Nie, żadną miarą nie, oraz tak, jak najbardziej tak.

Adoptowaną w niemowlęctwie Jeanette od najmłodszych lat rygorystycznie przyucza się do roli misjonarki. Jej przybrana matka, kobieta chora z fanatyzmu, wzięła dziecko „z przykazu Pana” i w takim duchu poczęła je wychowywać. Dziewczynka uczęszcza na spotkania zielonoświątkowców, sumiennie wypełnia obowiązki, wystrzega się grzechu i wpływów Szatana. Rozpoczęcie edukacji w szkole ma znamiona szoku kulturowego, Jeanette jest jednak silna i potrafi radzić sobie w konfrontacjach z „bezbożnymi”. Moment zwrotny – odkrycie na wielu poziomach – następuje dopiero w okresie dojrzewania.

Winterson ujawnia swoje literackie preferencje, prowadząc narrację z nieskrępowaną swobodą. Sięga ona po motywy biblijne, przerywa właściwą opowieść dygresją, skraja historie baśniowe. Niektóre z nich aspirują do miana przypowieści, inne tworzą analogię rzeczywistości. Mocno zaakcentowany zostaje przy tym absurd – najczęściej dotyczący społeczności zielonoświątkowców. Niezapomniany jest moment, w którym mała Jeanette przestaje słyszeć na cztery miesiące, a kościół, a więc jej rodzina, pieje z dumy, twierdząc, że przepełnia ją Duch Święty. Nikt nie dopuszcza nawet możliwości, by udać się do lekarza.

Książka porusza trudny temat, ale nie jest trudna w odbiorze, nie przytłacza dramatem. Wyzbyta z wartościowania, cechuje się znacznym dystansem. Oszczędne środki wyrazu i niezmienna dla Winterson ironia łagodzą wydźwięk wielu wstrząsających sytuacji. Jednocześnie perspektywa ta oddala od przeżyć wewnętrznych głównej bohaterki. Miłość do Melanie, reakcja matki na zwierzenia, w końcu „egzorcyzmy” pastora – nie tylko wydarzenia te zrelacjonowane są w sposób suchy, wyzuty z emocji. Racjonalne są też przemyślenia Jeanette, jej refleksja. Skutkuje to skonstruowaniem sztucznej bariery.

Nie tylko pomarańcze… opowiadają historię kształtowania się tożsamości, szukania własnej drogi i celów w hermetycznie zamkniętym, radykalnie religijnym środowisku. Miejscu zapewniającym bezpieczeństwo i wymagającym zapłacenia za to wysokiej ceny. Nawet jeśli nie przekona czytelnika styl powieści – zepsuty po trosze tłumaczeniem – powinien znaleźć on rekompensatę w treści.

Wydawnictwo Rebis, 2012
Recenzja napisana została dla portalu LubimyCzytać.

4 komentarze:

  1. Książka zdecydowanie wydaje się być trudna i dla określonej, wąskiej grupy odbiorców. Poza tym okładka i tytuł dziwnie przyciągają i nie do końca wiadomo, o co chodzi - szczególnie z tym drugim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego dla określonej/wąskiej?

      Usuń
    2. Chodzi mi o trudność tematu. Niewiele osób jest w stanie się z nim zmierzyć. Bądź co bądź czytelnicy w głównej mierze szukają w książkach jakichś pięknych historii o miłości, przyjaźni, etc. Sama rzeczywistość jest dołująca, więc od papierowych historii oczekuje się czegoś innego, optymistycznego. :)

      Usuń
    3. Zatem wniosek taki, że historie zawierające trudne, dramatyczne, przejmujące (i tak dalej) treści chce czytać mniejszość? Jeśli książka od początku do końca nimi epatuje, to faktycznie wypadałoby się z tym zgodzić. Ale więcej osób przeczyta powieść, w której cały czas panuje sielanka, zero problemów, czy powieść, w której mimo przeciwności, w końcu „wychodzi słońce”? Literatura popularna wskazuje raczej na drugi wariant. Przecież właśnie czytanie o tych komplikacjach, w końcowej fazie przezwyciężonych, podbudowuje. Gdybym miała użyć tak nielubianych przez Winterson etykiet, wskazałabym, że „Nie tylko pomarańcze…” przynależą do podbudowujących książek (zresztą ona sama twierdzi, że są krzepiące). Czyli jednak pasują do gustów większości?

      Usuń