
Najnowsza książka Agnieszki Drotkiewicz stosunkowo szybko przyciągnęła do siebie grono komentatorów, nic w tym zresztą nadzwyczajnego. Sto czterdzieści stronic szerokich marginesów i trochę tekstu to kąsek, z którym – w teorii – uporać można się błyskawicznie. Co więcej, autorka Paris London Dachau już jakiś czas temu zyskała miano drugorzędnej Masłowskiej, nic zatem nie powinno stać na przeszkodzie, by pójść po linii najmniejszego oporu i powtórzyć to, co zostało już powiedziane. Kłopot w tym, że mimo podobieństw między poszczególnymi książkami, mimo ciągłej pracy na materiale współczesności, pisarstwo Drotkiewicz wyraźnie wyostrza się, ukonkretnia, słowem – ewoluuje. Myląca jest także objętość Nieszporów. To opowieść o skondensowanej treści, ale przepełniona białymi plamami niedopowiedzenia, a więc kłopotliwa w tym sensie, że do pełnego odczytania wymagająca współudziału, poszerzania historii wkładem własnym. Jeśli wkład się włoży, sto czterdzieści stronic zacznie pęcznieć.