W Łowcach dusz, czwartym tomie Cyklu Inkwizytorskiego, główny punkt nacisku nie zmienia się niemal wcale. Trzy z czterech zamieszczonych w zbiorze tekstów powielają niezłomnie stosowany przez Piekarę schemat przyjmującego zlecenia Madderdina: są oskarżenia o gusła i domniemywania, że rozpanoszyły się siły nieczyste, są konflikty sąsiadów oraz powroty do zdarzeń wcześniejszych. Wątpliwym wydaje się, by ktokolwiek mógł jeszcze wierzyć w zmianę na tej płaszczyźnie, i słusznie, bowiem cykl od początku traktuje o tym samym. Za niejaki powiew świeżości można jednak uznać ostatnie sto pięćdziesiąt stron. Czyżby w świecie Mordimera rzeczywiście miał nastąpić przewrót?
Już omawiając tom trzeci – a poniekąd również drugi – można było mówić o tym, że Piekara kopiuje samego siebie. Przygody zasadzały się na jednakim fundamencie, a linie fabularne poszczególnych opowiadań zapominało się równie szybko, jak szybko się przez nie przepływało. Tak też podsumować można cały cykl, jako umilającą kilka chwil fantastykę rozrywkową. Bez większych wzlotów i upadków, nawet bez szczególnie zapadających w pamięć momentów. Mimo to niezłą, jeśli oczekuje się podobnych rozwiązań, jeśli nie przeszkadza fakt, że wciąż czyta się rzeczy sobie podobne. Dodatkowymi bodźcami do sięgnięcia po kolejne tomy były zawsze rozsiane tu i ówdzie tajemnice. Klasztor Amszilas, Wewnętrzny Krąg czy też anioł Mordimera, każda część dostarczała nowych pytań, a przede wszystkim obiecywała, że oto już za chwilę czytelnik otrzyma na nie odpowiedzi.
Tajemnice zostają wyjawione, aczkolwiek nie do końca. Ponadto, by do nich dotrzeć, najpierw przebrnąć trzeba przez typowe dla cyklu sprawy skłóconych margrabiów oraz odstępców od wiary. Wędrówki tej nie umila w żaden sposób uciążliwy nawyk Piekary, przez który czytelnik po raz enty dowiaduje się o faktach pieczołowicie wyjaśnionych w tomach i opowiadaniach wcześniejszych. O owej powtarzalności, również na gruncie językowym, pisałam wiele przy Mieczu aniołów, zatem teraz ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że w materii tej absolutnie nic nie uległo zmianie. Szkoda, bowiem całe akapity tych samych kwestii potrafią zirytować. Związane z tym są również wszelkiego rodzaju gry słowne, wcześniej potrafiące uatrakcyjnić lekturę. Niestety nawet one, kolejny raz podane w ten sam sposób, wyłącznie nużą.
Niewiele stracą dwa pierwsze opowiadania, jeśli powiedzieć o nich tylko tyle, że idealnie wpisują się w konwencję przygód Mordimera. Na tym więc poprzestanę. Tekst trzeci natomiast ucieszy czytelników, którym podobała się historia z tomu drugiego mówiącą o baronie Haustofferze i domniemanych wampirach pustoszących okolicę. Będzie to jednak radość krótkotrwała, ponieważ kontynuacja nie dorasta do poziomu Węża i gołębicy – utwór w minimalnym stopniu przybliża dzieje wampirów, by następnie (bezpowrotnie?) uciąć wątki. Dopiero Wodzowie ślepych zasługują na dłuższy komentarz. W nich to bowiem Mordimer jedzie na wojnę. Środek ciężkości przełożony zostaje ze spraw pomniejszych na dzieje Cesarstwa oraz Inkwizytorium. Spiski, pionki na szachownicy i biedny Madderdin w samym środku zawieruchy… Opowiadanie, choć nie idealne – szczególnie jeśli wziąć pod uwagę zakończenie deus ex machina – w korzystny sposób odstaje od reszty.
Uniwersum, w którym osadzony został cykl, nie przykuwa uwagi tak jak wcześniej. Coraz mniej ciekawią informacje związane z początkami wiary, przytłoczone rozwleczonymi fabułami podobnych sobie opowiadań. Bohaterowie poboczni zastygli w określonych na początku pozach: Kostuch, Bliźniacy, biskup Hez-hezronu, wszyscy oni przypominają odlane z brązu figury. Na tym polu wyróżnia się Mordimer, lecz nawet jego zachowanie w końcu zaczyna męczyć. Nade wszystko jednak doskwiera wszechobecna powtarzalność, widoczna w fabułach, języku, zwrotach akcji. Lektura Łowców dusz nasuwa jedną refleksję – korzystniej byłoby poprzestać na pierwszym tomie, wówczas na Mordimera Madderdina patrzyłoby się zdecydowanie pozytywniej.
Wydawnictwo Fabryka Słów, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.
Ilekroć czytam o tym cyklu Piekary, tyle razy mam mieszane uczucia, czy po niego sięgać, czy nie. Ta powtarzalność zwłaszcza mnie niepokoi, a z drugiej strony sam Mordimer wydaje się ciekawy. Czytać, nie czytać - oto jest pytanie, które nadal pozostaje bez odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńW gimnazjum podobał mi się bardzo, natomiast przypuszczam, że teraz nie zrobiłby na mnie równie dobrego wrażenia.
OdpowiedzUsuń