niedziela, 19 sierpnia 2012

Jacek Piekara, „Miecz Aniołów” – Powtórka z rozrywki


Trzeci tom zogniskowany na tułaczce uniżonego Sługi Bożego, Mordimera Madderdina, to lektura nie przeznaczona dla wszystkich. Przy Mieczu Aniołów krąg usatysfakcjonowanych odbiorców zdecydowanie ulega zawężeniu, zresztą nie bez przyczyny. Chrystus gniewnie zstępujący z krzyża, spływająca krwią Jerozolima? Powtarzające się przytyki w stronę księży i Kościoła? Szczegółowo opisywane tortury albo snute przez Mordimera wątpliwej jakości moralnej rozważania? Oczywiście, że nie o tym mowa – nie w kontekście skandalu – wszak wszystko powyższe już było. Niemniej jednak można uznać to za dobry trop, bo otóż właśnie, było i jest nadal, nihil novi sub sole

Na przestrzeni pięciu zamieszczonych w książce opowiadań Mordimer Madderdin, licencjonowany inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu, Sługa Boży, Młot na Czarownice, et cetera, et cetera – jestem pewna, że każdy, kto zna choćby jeden tom, potrafi dokończyć litanię – będzie zmagał się z zadaniami w mniejszym lub większym stopniu przypominającymi wcześniejsze. Będą to więc sprawy kryminalne, wydarzające się w zapadłych wioskach lub obdarzonych całą gamą woni miastach, będą to starcia z kanonikami, demonami, wiedźmami… Środek ciężkości położony został na trzecią po Wewnętrznym Kręgu i Aniołach zagadkę, sławetny klasztor Amszilas. Historie odkryją przed czytelnikiem źdźbło prawdy na jego temat, lecz tak jak ma to miejsce w przypadku innych wielkich tajemnic świata Inkwizytorium, szczątkowe informacje nie tylko nie zaspokoją ciekawości, ale wręcz dołożą stos nowych pytań. Ufam, że Mordimerowi spodobałby się żarcik ze stosem.

Główną wadą tomu jest wszechobecna powtarzalność. Nawet więcej, powtarzalność w dwóch odsłonach. Oto bowiem mamy – po pierwsze – przygody, które nie odznaczają się nowatorstwem i przywodzą na myśl dzieje zamierzchłe. Mordimer ponownie sprzeciwia się działaniom wysłannika Stolicy Apostolskiej, a w najbardziej odpowiednim momencie zostaje wyratowany przez pojawiających się znikąd inkwizytorów. Zarys tego epizodu, pomijając szczegóły, do złudzenia przypomina Żar serca z części drugiej. To najbardziej widoczny, choć nie jedyny przykład. Historie poniekąd spaja wątek klasztoru Amszilas, jednak widocznej linii fabularnej, zmierzającej w konkretną stronę, nie widać. A szkoda, ponieważ ileż można czytać niezłe, lecz niczym niewybijające się opowiadania o tym samym? Powiew świeżości oferuje jedynie ostatni, tytułowy Miecz Aniołów, który osadza postać Sługi Bożego w nowych warunkach i tym chwytem marketingowym zaprasza do zapoznania się z kolejnym tomem.

Drugim aspektem, potęgującym wrażenie, że już się o tym czytało, jest stosowanie wszędzie gdzie się da tych samych zwrotów. W teorii to zabieg zrozumiały, umożliwiający potencjalnemu czytelnikowi chwycenie pierwszego z brzegu tomu o Madderdinie i zagłębienie się weń bez koniecznej znajomości reszty. W praktyce natomiast nie wygląda to już tak sielsko. Oddzielanie ziarna od plew, kompani Mordimera przyrównywani do psów na uwięzi, szpetota Kostucha, lęk gawiedzi przed inkwizytorami, zamiłowanie Gersarda do winka i krzyż, jaki dźwiga na plecach, czyli niezapomniana podagra. Wszystko to nie tylko powtarza się z tomu na tom, ale i z opowiadania na opowiadanie. W dodatku używane zwroty mają dokładnie taką samą, niezmienioną formę. Może faktycznie sformułowania te brzmią nieźle, ale czy aż do tego stopnia, by nie można było wymyślić niczego nowego?

Miecz Aniołów to zbiór interesujących opowiadań, niepozbawionych humoru i trafnych spostrzeżeń, lecz wyłącznie dla tych, którzy albo nie znają tomów wcześniejszych, albo są tak wielkimi miłośnikami Mordimera Madderdina, że mogą czytać wciąż i wciąż o tym samym. Dla reszty czytelników będzie to książka powtarzalna i nużąca, z historiami na siłę przeciągniętymi, a też nie zaskakującymi na tyle, by można było odczuć satysfakcję. Schemat, jakim Piekara się posługuje, zaczyna być aż nadto widoczny, a to w żaden sposób nie działa dla twórczości na korzyść.

Wydawnictwo Fabryka Słów, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

5 komentarzy:

  1. Obawiam się, że jeśli o "Łowców Dusz" chodzi, będziesz mogła skopiować i wkleić swoja recenzję. Tylko ocenę obniżyć za powtarzalność wymieszaną z przewidywalnością. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały Piekara jeszcze przede mną, ale cieszę się na niego (nawet, mimo że, z tego co słyszę/czytam, im dalej tym gorzej). Te herezje brzmią tak... smakowicie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po raz kolejny dobrze o Mordimerze. W sensie, że trafnie. Faktem jest, największa wada tomów po pierwszym to powtarzalność. Ale ja mam na to swoją receptę. Nie wolno ich czytać jeden po drugim. Minimum dwie książki w międzyczasie, wtedy kolejne przygody inkwizytora wchodzą naprawdę dobrze. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mam zbyt dobrą pamięć, bo naprawdę robiłam sobie przerwę. ;)

      Usuń
    2. Widać nie na wszystkich działa. Mnie ten system pomaga, ale skoro Ty jesteś odporna, to radziłbym się zastanowić, zanim sięgniesz po "Łowców Dusz", a potem po prequele. Bo jeśli idzie o powtarzalność, to lepiej nie będzie. ;)

      Usuń