Podstawowy motyw organizujący powieściowy debiut Wojciecha Chmielarza wydaje się nieprzyzwoicie prosty – w środku srogiej zimy po warszawskich ulicach zaczyna grasować podpalacz. Jeśli sprawa wiąże się z bandyckimi porachunkami, wystarczy złapanie tropu i trochę pracy, a śledztwo powinno potoczyć się gładko. Jeśli zaś podpaleń dokonuje piroman, włożone w dochodzenie środki trzeba będzie podwoić (nie wiadomo wszak na jakiej podstawie sprawca wybiera interesujące go domy, nie można także wykluczyć czynnika przypadkowości). Jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, od początku daje się zauważyć, że Podpalacz skrojony został na miarę naszego rodzimego podwórka – zwyczajne śledztwo i przeciętni, przynajmniej z pozoru, bohaterowie.
Chmielarz postawił bardziej na wiarygodność niż brawurę, bardziej na powolną metodyczność niż zaskakiwanie. To niewątpliwy atut, że nie otrzymujemy własnego odpowiednika Stiega Larssona – ale też nie Henninga Mankella. Jest więc na kartach Podpalacza swojsko, naturalnie, tak jak można by się tego spodziewać po opowieści kryminalnej osadzonej w realiach Warszawy. Bez zbędnych scen walk na śmierć i życie – chociaż kilkakrotnie udaje się wstrzymać oddech – i bez nadmiernie rozwiniętej warstwy społeczno-politycznej. Wszystko zatem zdaje się być na swoim miejscu, dokładnie odmierzone, podane w nienatrętnej formie. Stosunkowo więcej miejsca zajmuje jedynie opis codzienności pracowników Komendy Stołecznej Policji. Dzięki temu łatwo zapomnieć o hojnie ostatnio serwowanych scenografiach nowoczesnych technologii i makabrycznych zabójstw, o genialnych detektywach i ich ekscentrycznych asystentach. Tutaj zagadki rozwiązuje się starymi sposobami – za pomocą głowy, a detektywi i asystenci muszą być przede wszystkim sumienni… i muszą potrafić dostosować się do panujących reguł.
Kwestia statystyk wykrywalności, problemy w życiu osobistym, antypatyczni koledzy i niechęć społeczeństwa to chleb powszedni policjantów z Podpalacza. Są także pączki, ponieważ brakuje czasu na przyrządzenie wartościowszego posiłku, i są trudności natury moralnej, ponieważ podział na czarne i białe sprawdza się dobrze, ale tylko w bajkach. W tak zarysowanej scenerii pracuje komisarz Jakub Mortka pracoholik-rozwodnik gnieżdżący się w uwalanym nieustannie mieszkaniu. Nie jest on ani święty, ani nazbyt ufający relatywizmowi, za to chyba zawsze w pełni oddaje się sprawie. Chmielarz stworzył zatem bohatera umiejscowionego między skrajnościami i trochę nijakiego: zajętego pracą, wycofanego i zyskującego rysów dopiero w konfrontacji z wyraźniej opisanymi postaciami. Dla przykładu z podkomisarzem Dariuszem Kochanem – niewybrednym seksistą i homofobem.
Skrupulatna narracja, mocne zanurzenie w kontekście Polski i śledztwo, które rozwija się w nieco innym kierunku, niż wskazywałyby na to początkowe domniemania, to tutaj przepis na sukces. Nie taki, który mógłby zwalić z nóg – to po prostu nieźle napisana książka. Oprócz rozsnuwania intrygi kryminalnej mówiąca o działaniu zbiurokratyzowanej policji – co uwypuklone zostaje przy porównaniu do sprawnie działających, zorganizowanych grup przestępczych – i zaznaczająca główne problemy współczesnego społeczeństwa polskiego, w tym dwa niezmienne: alkoholizm i przemoc domową. Warto chyba poczekać na kolejną sprawę z komisarzem Mortką w roli głównej.
Wydawnictwo Czarne, 2012
Ja też doceniłam "Podpalacza". Pewnie, że to nie jest żadne arcydzieło, ale porządny kryminał, i to taki niewydumany. Autor wybrał prostotę i nie mizdrzy się i nie przesadza, i dobrze. Drugi tom z Mortką też był niezły;-)
OdpowiedzUsuńNa to liczę – że kolejny tom nie zawodzi – bo tak naprawdę to najpierw zainteresowałam się „Farmą lalek”, a „Podpalacza” dodałam do kolekcji, bo wiesz, wypadało. ;)
OdpowiedzUsuń