Kolumbijski laureat Nagrody Nobla z 1982 roku, uchodzący za jednego z najważniejszych przedstawicieli realizmu magicznego, na kartach Stu lat samotności stworzył cały mikrokosmos społeczny – zogniskowana na dziejach siedmiopokoleniowej rodziny Buendiów powieść jest przedsięwzięciem pokaźnym i imponującym. To bogata w odniesienia, wielowątkowa historia o nieuchronnym losie, miłości oraz jej braku, obłędzie i okrucieństwie, spięta ciążącym na Buendiach piętnem kazirodztwa.
Usytuowane wszędzie i nigdzie miasteczko Macondo, założone przez pierwsze pokolenie Buendiów, wydaje się wycinkiem rzeczywistości odgrodzonym od świata właściwego. W nim to, najpierw pośród naprędce zbudowanych domków, a później prężnie rozwijających się gospodarstw, magia miesza się z tym, co zwyczajne, zupełnie codzienne. Te dwie siły przenikają się do tego stopnia, że dla mieszkańców Macondo cudem wydaje się bryła lodu, podczas gdy latające dywany za oknem wzbudzają jedynie rozdrażnienie. Gdy Cygan o imieniu Melquíades powraca do wioski po latach nieobecności, sieje trwogę swoim odmłodzonym wyglądem – na powrót szczyci się uzębieniem w szczęce, która przecież jeszcze jakiś czas temu ukazywała jedynie zżarte przez szkorbut dziąsła. W ten sposób proteza jawi się tu jako aparat magiczny, dowód nadprzyrodzonej mocy Cygana, dowód na wiedzę przekraczającą granice ludzkiego pojmowania.
Márquez wzorcowo wplata do książki kolejne założenia realizmu magicznego, nie tylko na miejsce akcji narzucając płachtę niewiadomej, ale również na czas. Początkowo czytelnik może się domyślać przybliżonego wieku, w jakim rozgrywają się wydarzenia, jedynie dzięki narzędziom przynoszonym do Macondo przez Cyganów. Nawet jednak te szacunki nie dają oczekiwanej pewności. Z atrybutem czasu wiąże się zresztą więcej: oprócz stosowanych częstokroć przez Márqueza retrospekcji i antycypacji, nie sposób nie zauważyć nadrzędnej jego cechy – cykliczności. Tak jak dawniej, w społecznościach plemiennych, rolniczych czy barbarzyńskich, czas biegnie w Macondo po okręgu, angażując zarówno sprawy wielkie, jak i te mniejsze. Wydarzenia wracają raz po raz w formie ledwie tylko zmienionej, kolejni członkowie rodziny chrzczeni są tymi samymi imionami, dostają w spadku te same cechy, popełniają podobne błędy. Ów szereg wykorzystywanych przez Márqueza zabiegów literackich nie tylko nasila uczucie nierealności – czy raczej realności niepełnej, w pewien sposób ułomnej – ale również do pewnego stopnia wprowadza czytelnika w stan, z jakim zmagać muszą się bohaterowie. Jest to oczekiwanie, bierne przyzwolenie na wyroki losu, fatalizm. Sto lat samotności posiada bowiem tę istotną w literaturze właściwość, że doskonale potrafi oddziaływać na czytelnika.
Oddziaływanie to jest o tyle interesujące, że nie stoi za nim proste przywiązanie ani sympatia do poszczególnych bohaterów. Ci bowiem – odznaczający się skrajnościami, pożądający lub nienawidzący w ślepym zapamiętaniu – są hulakami roztrwaniającymi majątek albo dziewicami z wyboru i do śmierci. Bywają okrutni, egoistyczni, śmieszni albo żałośni. Przyjmują wydarzenia obojętnie, z przeświadczeniem, że tak musiało się stać, że w ten sposób skonstruowana została rzeczywistość. Márquez pokazuje swoich bohaterów jako niezwykłych, obdarzonych darami przeczucia czy sprowadzania płodności na bydło, ale zarazem pełnych rozmaitych wad. Często również są oni zupełnie niezrozumiali w swych namiętnościach i wyborach. Stoją za nieprzekraczalną dla odbiorcy barierą szaleństwa i fatum, dodatkowo oddzieleni bezosobową, niemal wcale nieuwzględniającą dialogów narracją. A jednak narracja ta – choć czyta się ją żmudnie, tylko chwilami natrafiając na ekscytujące partie tekstu – porusza pewne elementy w czytelniku, pozwalając, aby do opisywanej rzeczywistości przesiąkł. Poczytywać należy to za atut książki, że ta dopracowana w szczegółach, dająca świadectwo zdolności autora powieść, mimo surowej formy i przytłaczających treści, wciąga w świat swoich zasad.
Jest to świat bazujący na atrybutach i zdarzeniach opisanych w Biblii – jak grzech pierworodny, potop czy wniebowstąpienie – i równie jak biblijna rzeczywistość Starego Testamentu nielitościwy. Mieszkańcy Macondo cechują się mentalnością ludzi sprzed nowoczesności uwzględniającej humanitaryzm czy prawa człowieka. Żyją w tradycyjnych, wielopokoleniowych rodzinach, w których wyraźnie określone zostały role płciowe. Kobiety spajają familię, utrzymują w niej porządek i oczekują, aby mężczyźni zajmowali się sprawami mężczyzn. Ci z kolei, mając dużo większą swobodę w kształtowaniu swojego życia, przeznaczają czas na podążanie za urojonymi ideami, na wojny i przyjemności cielesne. Każdy jednak uczestnik labiryntu związków międzyludzkich charakteryzuje się przejmującą samotnością. Może ona przybierać różnorakie formy: samotności ze względu na odosobnienie, chorobę umysłową czy starość, ale także widoczna jest tu samotność zbiorowa, rodziny Buendiów, a nawet miasteczka Macondo, które oznaczać może cały świat.
Realizm magiczny Márqueza, poza wymienionymi już właściwościami, ma w sobie również wielkie, ale trudne do uchwycenia niedopowiedzenie przebijające z narracji, wciąż żywe i gryzące, jak owoc łopianu przyczepiony do wewnętrznej strony koszuli. Drażni i nie pozwala o sobie zapomnieć, a jednocześnie umyka przy próbach analizy. Pozostaje pytanie, co jest jego przyczyną. Czy technika narracyjna, konwencja realizmu magicznego, czy może samotność właśnie – samotność niepozwalająca przebić się przez zbudowane wokół postaci mury.
Wydawnictwo Muza, 2010
0 komentarze:
Prześlij komentarz