W Diamentowym wieku – powieści uznawanej za klasykę (post)cyberpunka – narracja dotyczy wielkich zbiorowości społecznych i historii ponadjednostkowych. Sytuacje poszczególnych ludzi stanowią tu element zmarginalizowany, będący mniej lub bardziej istotnym trybem w maszynie dziejów. Za skrajny tego przejaw uznać można treść pierwszych rozdziałów, w których domniemany główny bohater, zilustrowawszy szereg aspektów świata przedstawionego, zostaje skazany na śmierć i umiera. Książka jest więc opowieścią o czasach, futurologiczną koncepcją tego, co może przynieść koniec dwudziestego pierwszego wieku.
Społeczeństwa w wizji Stephensona odrzuciły model oparty na funkcjonowaniu państwa. Zjawiska, jakich jesteśmy świadkami obecnie, w dobie płynnej nowoczesności – utrata suwerenności przez państwo w trzech dziedzinach: gospodarce, przemocy, kulturze – w jego powieści doprowadziły do wyłonienia się nowego porządku społecznego, bazującego na strefach ekonomicznych. Szczególnie zaakcentowane zostają tu przyczyny związane z rozwojem nanotechnologii, pozwalającej między innymi na wytwarzanie przedmiotów w domowych kompilatorach materii. Innym przejawem tej gałęzi postępu są nieodłączne dla cyberpunku modyfikacje ciała.
Oczywistą konsekwencją przemian na szeroką skalę wydaje się pragnienie uporządkowania bieżącego stanu rzeczy poprzez powrót do tego, co było wcześniej. Stephenson zauważa konieczność opisania zwrotu ku przeszłości i wprowadza do powieści wiele sprzężonych z tym aspektów. Chińczycy posługują się konfucjanizmem, zaś Brytyjczycy stali się neowiktorianami, hołdującymi prawom i obyczajom właściwym epoce wiktoriańskiej. Na niebezpieczeństwa najbardziej narażeni są ludzie nienależący do żadnego plemienia, tak zwani lturyści, czyli klasa społeczna marginesu. Z rodziny lturystów wywodzi się jedna z głównych bohaterek, dziewczynka o imieniu Nell.
Wychowanie dzieci, zobrazowane historią Nell, ma charakter lejtmotywu powieści. Stephenson zdaje się dowodzić tezie mówiącej o nikłym wpływie genów na przystosowanie człowieka, i wokół tego zagadnienia tworzy powracające co pewien czas wątki. Dziewczynka w pierwszych latach swojego życia zostaje posiadaczką niezwykłej książki przeznaczonej dla młodej arystokratki z plemienia neowiktorian, Ilustrowanego lekcyjonarza każdej młodej damy. Dotąd nieedukowana, maltretowana przez licznych chłopaków swojej matki, Nell zacznie zdobywać wykształcenie, o jakim wcześniej nawet nie marzyła.
Warto w tym miejscu pochylić się nad obraną w książce problematyką – rozwój dziecka, rozwój ludzkości – i zastanowić się, czy nie następuje tu swego rodzaju przerost formy nad treścią. Na pięciuset stronicach Stephenson roztacza obraz prognostycznego społeczeństwa. Za pomocą kilku perspektyw (kluczowych postaci) drobiazgowo i do znudzenia przedstawia technologiczne oraz kulturowe przymioty diamentowego wieku. Jego ubrane w pióra science fiction koncepcje zasadzają się na fundamentalnych socjologicznych koncepcjach. Ile w tym nowości, ile wizjonerstwa? I czy aby na pewno warto poświęcać dla nich większą część opasłego tomu?
Innymi słowy, proporcje między ilustrowaniem struktury świata a opowieścią zostały zatracone. W istocie mglista linia fabularna jest jedynie nośnikiem wizji, wymówką dla wyłożenia przeróżnej jakości przewidywań. Nie można Stephensonowi odmówić dbałości o szczegóły i konsekwencji w kreowaniu świata, jednak to, co niejako powinno być autem, tutaj sprawia, że książka staje się ciężkostrawna. Pretekstowa i nużąca, nie spełnia wymogów wybitnej, jak się ją częstokroć określa, powieści.
Wydawnictwo Isa, 2008
Aj, a strasznie Diamentowy Wiek przypadł do gustu - właśnie za tą drobiazgowość w tworzeniu świata. Książkę w każdym razie nie zjechałaś, co mnie cieszy, więc można postawić tezę, że to książka nie dla każdego i trzeba w takich powieściach po prostu gustować. A N. Stephenson lubi tak budowane historie i w późniejszym dorobku totalnie się w nich zatracił.
OdpowiedzUsuńA jak nie czytałaś, to spróbuj ugryźć jest "Zamieć" - więcej tam cyberpunku i akcji, ale nie zabraknie świetnie wykreowanego społeczeństwa i naprawdę fajnych pomysłów.
Zdecydowanie nie było moim celem wyżywać się na książce, potrafię docenić jej atuty. Tyle tylko że jest dla mnie niedoskonała na zbyt wielu płaszczyznach. A „Zamieci” jeszcze nie czytałam. I owszem, planuję to zmienić, ale może nie tak od razu. ;)
UsuńPięćset stron jak na Stephensona to żadna opasłość, raczej jedna z krótszych książek. ;) Tak, autor ma wyraźną tendencję do rozciągania tego, co można by bez strat przedstawić na mniejszej objętości stron. Po książkę oczywiście i tak sięgnę, muszę się na własnej skórze przekonać, czy dołączę do rozczarowanych czy raczej do entuzjastów. Ale raczej nieprędko, pewnie poczekam na wznowienie.
OdpowiedzUsuńTrochę rozczarowująca opinia, ale pewnie też i poprzeczka stała wysoko. Czego innego wymaga się od Stephensona, czego innego od jakiegoś debiutanta albo twórcy przeciętnego. Tak czy siak przeczytam.
OdpowiedzUsuńAgnieszka czemu poprzeczka stała wysoko?
OdpowiedzUsuń