wtorek, 16 kwietnia 2013

Sara Shilo, „Krasnoludki nie przyjdą” – Bez króla falafela


Izraelska pisarka, która swoim debiutem w ojczystym kraju wzbudziła literacką sensację, napisała książkę o rodzinie. Książkę krótką, ponieważ w polskim wydaniu liczącą zaledwie dwieście pięćdziesiąt stronic. Uchwycone na nich kilka kadrów z życia domowników rozdziela się w polifonicznej narracji na pięć głosów. Rozpoczyna Simona Dadon, owdowiała matka sześciorga dzieci, dla której śmierć męża okazała się również śmiercią wszystkiego, co przyjemne i łatwe. Następnie rolę narratorów obierają po kolei Itzik, Dudi, Kobi i Eti, dzieci w różnym wieku, zupełnie różne i oddalone od siebie nawzajem. Na tle rozbijających się katiuszy i obyczajów panujących w izraelskiej osadzie każdy z bohaterów-narratorów opowiada o własnych trudach, wątpliwościach i marzeniach, o próbie funkcjonowania w rozbitej rodzinie, która zaprosiła w swoje progi niewinne z początku kłamstwo.

Powieść Shilo otwiera się i zaraz w nią wsiąka. W ten sposób działa na czytelnika pierwszy fragment, dosadny, niepozostawiający wątpliwości odnośnie do sytuacji, w jakiej znalazła się bohaterka, a także jednoznacznie wskazujący na literackie zdolności pisarki. Ostry, żywy język, jakim przemawia Shilo w swojej książce, widać we wszystkich perspektywach narracyjnych, choć w przypadku tej pierwszej – historii Simony – stanowi wprowadzenie atrakcyjniejsze i oddziałujące mocniej od innych. Bo oto zrozpaczona matka, w pełni świadoma konsekwencji, zamiast do schronu, w którym zapewne tłoczą się już inni mieszkańcy miasteczka, udaje się na boisko. Tam pociski nigdy jeszcze nie spadły, prawdopodobieństwo uderzenia jest większe. Simona wybiera śmierć „od Arabów”, tak aby jej dzieci dostały pieniądze, zamiast piętna potomków machbula, wariatki. Stoi na krawędzi życia, modląc się o łaskę dołączenia do męża. Czy to tchórzostwo, czy umycie rąk od odpowiedzialności? W trakcie lektury takie pytania raczej nie przemkną przez myśl. A nawet jeśli, relacjonowana historia prędko dostarczy na nie odpowiedzi.

Jeszcze sześć lat temu rodzinie Dadon powodziło się wspaniale. Mas’ud nazywany w osadzie „królem falafela” prowadził dobrze prosperującą restaurację. Simonie niczego nie brakowało, więcej nawet, mogła liczyć na pomoc męża w pracach domowych. Pomoc czynioną po kryjomu, ponieważ to dla mężczyzny wstyd, by parał się kobiecymi pracami – tak kultura i społeczeństwo bronią tradycji, oddzielając to, co kobiece od tego, co męskie. A później, niespodziewanie, cały świat Simony runął w gruzy. Teraz kobieta wstaje za piętnaście czwarta, by zdążyć wykonać domowe czynności, później biegnie do żłobka, w którym spędza kolejne godziny dnia. Znajomi przychodzą do jej domu, sprawdzać, czy oddaje zmarłemu należyty szacunek. Jeśli jakiś mężczyzna spojrzy na nią zbyt długo, gotowi są bronić jej honoru. W historii Simony widać wiele elementów obyczajowości, które dla ludzi wychowanych w kulturze Zachodu mogą wydać się kuriozalne, niesprawiedliwe, naruszające prawo do wolności. Zaraz obok nich znajduje się mocno zaznaczona nienawiść na tle rasowym: uprzedzenia do Arabów podlewane nacjonalizmem narodu wybranego. Z kolei na drugim biegunie widać w tej opowieści pierwiastek feministyczny. Simona rozumie sytuację robotnicy poddanej mężowi i macierzyństwu. Miłość do dzieci nie przesłania jej widoku na społecznie wytworzony obraz matki, która ma „milczeć i cierpieć”. Jej naturalistyczne opisy kobiety, której przed małżeństwem kazano być całkiem zamkniętą, a po małżeństwie otworzyć wszystkie swoje dziury, z jednej strony wydają się skrajne, z drugiej – uderzają niezwykłą szczerością.

Dzieci Simony znajdują własne sposoby, by radzić sobie z przeciwnościami. Itzik, syn ze zdeformowanymi kończynami, wyznaje filozofię według której urodził się kaleki, ponieważ Bóg naznaczył go, chcąc zapamiętać. Na przykładzie mrowiska chłopiec zauważa, że Bóg nie jest w stanie wyodrębnić poszczególnych ludzi spośród podobnych sobie milionów układających się w jedną masę. W drodze rozumowania wyciąga różnorakie wnioski, między innymi ten, że w wielu przypadkach wolno łamać reguły: „No bo kto to jest człowiek dobry, hm? Ten, co przestrzega zasad, żeby Pan Bóg był z niego zadowolony? Nie rozśmieszaj mnie. Taki to tylko udaje, że myśli o Bogu, a tak naprawdę myśli o sobie, pamiętaj. Cały czas tylko o sobie, o tym, żeby pójść do raju, jak umrze”. Szczególny ważny wydźwięk ma jednak inny wątek – opowieść Eti, ulubienicy ojca, która pomagała mu często, podczas gdy ten pracował w restauracji. Pokazuje on niską pozycję kobiet, ignorowanie i lekceważenie, jakie spotyka je ze strony mężczyzn przekonanych o panowaniu jednej płci nad drugą. Poznawszy relację dziewczyny, nie sposób nie zadać sobie pytania, czy obecne życie rodziny Dadon nie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby Eti została dopuszczona do głosu. A może nie wszystko jeszcze stracone? Może nie porzuciła ona jeszcze starań, by zmienić panujące od sześciu lat reguły gry?

Krasnoludki nie przyjdą, powtarza wielokrotnie Shilo, i na tym prostym stwierdzeniu zasadza się główny przekaz książki. Nie pomogą ani one, ani bogowie i wróżki, żadne siły nadprzyrodzone. Doskonale wiedzą o tym pracownice żłobka, w tym najbardziej doświadczona Simona. Ale czy ktokolwiek z rodziny będzie w stanie przedsięwziąć działania w kierunku posklejania tego, co rozbite, to już pozostawiam czytelnikowi. Jeśli ten zechce znaleźć odpowiedź, spodziewać może się dobrej, intensywnej prozy w świetnym tłumaczeniu z hebrajskiego Agnieszki Podpory.

Wydawnictwo Czarne, 2013
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

1 komentarz:

  1. Kurczę, bardzo chcę przeczytać czy podejmą te działania czy nie. Swoim świetnym tekstem zwróciłaś moją uwagę na książkę, o której jeszcze nie słyszałam.

    OdpowiedzUsuń