wtorek, 29 stycznia 2013

Libba Bray, „Wróżbiarze” – Ezoteryczne lata dwudzieste


Akcja powieści rozgrywa się w Nowym Jorku w latach 20. ubiegłego wieku. Chociaż utrzymana w stylistyce fantasy, książka wywiązuje się z obietnicy zarysowania zadowalającego tła historycznego. Czas prohibicji, społecznego odrodzenia po wielkiej wojnie i wzrostu gospodarczego stanowi tu podłoże dla opisów klubów, rewii tanecznych, mentalności młodych ludzi, polityki prowadzonej przez zwolenników eugeniki. Na wszystko to nakłada się centralny motyw powieściowy: tajemnica rytualnych morderstw, którą rozwikłać próbuje młodzież obdarzona nadnaturalnymi talentami.

Główna bohaterka, kapryśna i odrzucająca konwenanse nonkonformistka o imieniu Evie, po raz kolejny udowodniła, że dysponuje swoją własną definicją dobrych manier. Podczas zabawy na przyjęciu w rodzinnym mieście w Ohio, udało jej się wywołać skandal, za który grozić jej może pozew o zniesławienie. Zniesmaczeni zachowaniem córki rodzice przygotowali dla niej karę – Evie zmuszona jest udać się do wuja i bawić tam przez kilka miesięcy, z dala od przyjaciół i znajomych. Tak się jednak niefortunnie złożyło, że krewny mieszka w Nowym Jorku. Dla poszukującej uciech i sławy dziewczyny kara jawi się jako spełnienie marzeń.

W niedługim czasie po przybyciu Evie do miasta ze snów, ma miejsce pierwsze morderstwo. Wuj Will, mężczyzna prowadzący Muzeum Amerykańskiego Folkloru, Przesądów i Wiedzy Tajemnej, zostaje wezwany, by zbadać okultystyczny symbol na ciele zmarłej. Od tej pory rozwiązanie zagadki zaprząta głowy nie tylko funkcjonariuszy policji. Narracja podąża za poczynaniami młodych ludzi zebranych wokół Evie i chcących zrozumieć motywy zbrodni. Choć główny, nie jest to jedyny wątek powieści. Równie ważny punkt wyodrębnia się poprzez odkrywanie niezwykłych zdolności, jakimi dysponują najważniejsi bohaterowie, tytułowi Wróżbiarze. Na tym polu zwraca uwagę zwłaszcza wyważone tempo udzielania informacji: senna, złowieszcza atmosfera utrzymuje się od samego początku, ale potrzeba dużo czasu, by sekrety ujrzały światło dzienne.

Ten budowany starannie nastrój stanowi dominujący aspekt książki. Bray korzysta z szeregu zabiegów pozwalających przenieść się w niepokojące realia opowieści. Są to przede wszystkim nawiązania do teologicznych rozważań nad źródłem zła w świecie, fragmenty poświęcone sektom, w tym Kościołowi Kolumny Ognia, czy legenda o Liberty Anne, dziewczynce, która zgubiła się w lesie, a kiedy w końcu ją odnaleziono, była całkiem siwa: Liberty Anne twierdziła, że spotkała tam mężczyznę, „dziwnego, wysokiego mężczyznę, chudego jak strach na wróble, w wysokim cylindrze, którego płaszcz ukazywał cuda i strachy świata”. Słowa w użyciu Bray pozbawione są dosadności – język przystosowany został do wymagań powieści młodzieżowej – ale mają moc przywoływania skojarzeń, trzymania w napięciu, a momentami mogą też wywołać dreszcze na karku.

Pisząc o Wróżbiarzach, nie sposób nie wspomnieć o drugiej po Evie postaci napędzającej fabułę. Jest nią Memphis – ciemnoskóry chłopiec z Harlemu, marzący o życiu artysty, rozmiłowany w poezji Langstona Hughesa i Walta Whitmana. Podobnie jak Bray uczyniła to w przypadku innej pozytywnej postaci, rolą Mempihsa wydaje się być krytyka uprzedzeń i dyskryminacji. Wspomniany zostaje Ku Klux Klan, w nieprzychylnym świetle postawieni zostają policjanci zatrzymujący Memphisa i wkładający mu w kieszenie „dowody zbrodni”. Odnośnie do wymienionych fragmentów można mieć jednak pewne zastrzeżenie. Bray zdaje się chcieć mówić o niesprawiedliwości, ale czyni to nadzwyczaj ostrożnie: wykorzystuje środki, jakie mogą być dla tych celów niewystarczające. Owo „wygładzanie” opowieści ma uzasadnienie na poziomie językowym, z kolei jeśli dotyczy ono warstwy fabularnej, ma miejsce pewne zubożenie treści.

Cieszy fakt, że Bray nie zaserwowała czytelnikom kolejnego bezmyślnego czytadła dla nastolatków. We Wróżbiarzach przemykają kwestie społeczne i obyczajowe, pojawiają się wtręty przypominające o filozofii czy religii. A poza tym wszystkim to dobrze napisana powieść, którą czyta się szybko i z przyjemnością.

Wydawnictwo Mag, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

sobota, 19 stycznia 2013

Krzysztof Varga, „Gulasz z turula”


Zbiór esejów Gulasz z turula jest o tyle autentyczny, że Varga, będący w połowie Węgrem, obrał perspektywę dobrze znającego kraj Madziarów, ale jednak przybysza. Jego opowieść prowadzona jest z poziomu człowieka zafascynowanego niezmiennością Węgier i zarazem obserwatora bez wahania wskazującego na Węgrów traumy czy paradoksy. Porusza się więc Varga po obszarze tematycznym swobodnie, tak z dużą serdecznością, jak i krytycznie.

Tok myślowy w dużej mierze oscyluje tu wokół węgierskiego ducha, węgierskiego sposobu postrzegania. W nawiązaniu do schematu kojarzenia Węgrów z kuchnią, Varga przeznacza wiele miejsca na opisy potraw – leczo, faszerowana papryka, zapiekanka kartoflana – ale z wyliczanki tej wyłania się bezpośrednio istota madziarskości: frustracja, kompleksy, nieuleczalna, bolesna, pokręcona pamięć. Na pytanie, co łączy jedno z drugim, zaraz znajduje się odpowiedź: obżeranie się jest szczepionką na smutek. Węgrzy mają do czego wracać pamięcią, mają co rozpamiętywać. Przede wszystkim traktat w Trianon, tutaj widziany jako największe węgierskie nieszczęście, ale nie tylko to jedno. Varga podsuwa kolejne tropy potrzebne do zrozumienia węgierskiej mentalności, czasem nie do końca poważne, często zaś przyjemne w odbiorze.

Należałoby przeprowadzić fundamentalne badania dietetyczno-psychologiczne na temat wpływu węgierskiego sposobu odżywiania na narodowe i egzystencjalne nastroje. Mnie zawsze po obfitym budapeszteńskim posiłku ogarniają: melancholia, tęsknota, smutek i zniechęcenie. Krew z głowy spływa do żołądka, by pomóc w trawieniu, ociężałość cielesna brata się z przekonaniem, że wszystko sensowne już się w moim życiu zdarzyło (o ile zdarzyło się naprawdę, a nie było tylko złudzeniem) i nie czeka mnie już żaden wzlot, żadna radość, najmniejsze szczęście.

Według Gulaszu… dużo w narodzie węgierskim nostalgii, melancholii, rozgoryczenia i poczucia krzywdy. Słowo-klucz „Trianon” pojawia się w esejach kilkakrotnie, zaraz po nim wyodrębnić można drugie, „Mohacz”. Podkreśleniem dla istotności sprawy są momentami nachalne powroty Vargi do wcześniej poruszanych już wątków, tematyka klęsk i ich roztrząsania rozciąga się zresztą na całą książkę, otwiera ją też i zamyka. To zimny prysznic dla tych, którzy sądzą, że Polacy osiągnęli mistrzostwo w uprawianiu martyrologii. W tym starciu nie moglibyśmy równać się z Węgrami.

Gęsty nastrój przekłada się na opisy targów, sklepów ze starociami, piwiarni i knajp. Wizyty na przedmieściach, podróże starymi trolejbusami i tramwajami akcentują stałość niepoddających się globalizacji miejsc. Sam autor wyznaje: Staram się jak najczęściej jeździć budapesztańskimi tramwajami, osiągam w nich jakiś dziwny spokój, przestaję się spieszyć, staję się refleksyjny, tak, przyznam się: melancholijny. Wydawać by się mogło, że cały kraj pulsuje tu tęsknotami. Węgry widziane oczami Vargi są trochę zaklęte w czasie i przez to zaklęcie pociągające, ale i tragiczne: nie mogąc pozbyć się brzemienia marzeń o wielkości, budują swoją historię na smutkach i kompleksach.

Lektura esejów Vargi raczej nie nakłoni do natychmiastowego wyjazdu na ziemie węgierskie, chyba że pasjonatów. Mimo to zbiór stanowi interesujący i dobrze napisany przewodnik po meandrach madziarskiej tożsamości.

Wydawnictwo Czarne, 2008

wtorek, 15 stycznia 2013

J.K. Rowling, „Trafny wybór”


Przemoc psychiczna i fizyczna, gwałty, kazirodztwo, prześladowanie na tle etnicznym, narkomania, samookaleczanie, ogromna nienawiść, pogarda i uprzedzenia. J.K. Rowling wykonała odważny krok, publikując powieść tematycznie znajdującą się na drugim biegunie w stosunku do swoich dotychczasowych dokonań. Trafny wybór bowiem to książka na wskroś realistyczna, sięgająca głęboko pod wierzchnią warstwę spokojnej, niewyróżniającej się społeczności. Ale panorama społeczeństwa pokazana została tu nie tylko wnikliwie i szczegółowo. Zalet ma powieść o wiele więcej.

Pagford jest prowincjonalnym, zadbanym miasteczkiem zamieszkanym w większości przez dobrze znających się obywateli. Już to jedno zdanie ma szansę nakierować na właściwy trop w uchwyceniu, o czym traktuje książka. Wywodzący się z klasy średniej mieszkańcy Pagford charakteryzują się cechami właściwymi dla mikrospołeczności, hermetycznej grupy zorientowanej głównie do wewnątrz. Niewykonalnym wydaje się uciec tu od plotek, każda soczyście brzmiąca wiadomość skwapliwie przekazywana jest dalej. Tak też dzieje się z informacją o śmierci Barry’ego Fairbrothera. Barry, przykładny mąż i ojciec, tryskający pomysłami członek rady gminy i trener grupy wioślarek, był jednym z najbardziej rozpoznawalnych osobistości Pagford. Kochany przez jednych, a nienawidzony przez drugich, naraz staje się najważniejszym tematem rozmów i pożywką dla skoncentrowanych na sobie nawzajem, złaknionych sensacji znajomych.

Zastanawiające wydaje się, jak wiele wymiarów ma plotka w użyciu pagfordczyków. Miles i Samantha, małżeństwo towarzyszące Barry’emu w ostatnich chwilach życia, dzwonią do teściów o wpół do siódmej następnego ranka po incydencie: Samantha zauważyła, ze druga wersja Milesa uwypukliła to, co można by nazwać bardziej komercyjnym aspektem historii. Samantha wcale nie dziwiła się mężowi. Ich rekompensatą za to okropne przeżycie było prawo do opowiedzenia o nim ludziom. Rowling doskonale pokazała mechanizmy rządzące działaniami mieszkańców, uwydatniła reakcje na doniesienia o śmierci. Dostrzec w nich można zarówno autentyczną udrękę, jak i ekscytację, poczucie triumfu, radość czy litość związaną z faktem, że nieszczęście mogło przytrafić się każdemu. Ten bogaty wachlarz odczuć i zachowań przeniesiony zostaje na dalszy ciąg opowieści. Im dalej zaś, tym coraz ciekawiej.

Z odejściem Barry’ego wiąże się napędzający fabułę motyw – wolne miejsce w radzie gminy, miejsce niemal dosłownie rozdzierające Pagford na pół. Do wyborów przystąpić zamierzają kandydaci z dwóch obozów: kultywujący politykę Fairbrothera, a więc jego przyjaciele i działacze społeczni, oraz opowiadający się bardziej po prawej stronie przeciwnicy z tak zwaną „starą gwardią” na czele. Nie znajdzie się tu jednak prostego rozróżnienia na czarne i białe. Dla większości z mieszkańców idee, za którymi podążają, są odległe, nie wywołują emocji, nie popychają do czynów. Pod pozorem szczytnych celów nierzadko kryją się pobudki osobiste, wybory dyktowane sympatiami i antypatiami, dążenia do władzy dla własnych korzyści. Polityczne przepychanki, ambicje i cele poszczególnych zainteresowanych są mocnym punktem powieści, oddanym wprawną pisarską ręką. Rowling obdarzyła każdego pagfordczyka unikalną osobowością, nakreśliła korelacje między bohaterami na przestrzeni lat, a też odsłoniła wszystko to, co oni sami chcieliby, by pozostało zakryte. Są tu więc zarówno sekrety małżeńskiego i pozamałżeńskiego pożycia, jak i machlojki mogące zainteresować służby mundurowe. W związku ze specyfiką małomiasteczkowej społeczności, wyjście na jaw jednej z tajemnic musi powodować dotkliwe konsekwencje. Kiedy nieposzlakowana opinia zostaje zbrukana, Rowling kolejny raz daje popis w obrazowaniu zachowań mieszkańców.

W społeczeństwie Pagford wyraźnie wyodrębnia się młodsze pokolenie, pozornie zdominowane, lecz jak się prędko okazuje, mające równie wiele do powiedzenia – a być może nawet więcej – co dorośli. Młodzież ta jest swoistym zaprzeczeniem małostkowości, hipokryzji, obłudy i mniej lub bardziej zręcznego poruszania się w sferze konwenansów. Ale już nie głupoty, niesprawiedliwości czy egoizmu. W istocie bowiem, choć pod wieloma względami przewyższają oni rodziców, nie mogliby funkcjonować w świecie znanym z Harry’ego Pottera. Zbuntowani i gniewni, niestroniący od narkotyków, tworzą własną filozofię moralności, kradną, nienawidzą, uciekają się do prześladowań, wykluczają. Wydaje się jednak, że to właśnie im Rowling kibicuje, dzieciakom ze średniej klasy i underclass, zagubionym, ale wciąż próbującym walczyć, odpychanym, a poszukującym zrozumienia. W ich przypadku łatwo zauważyć podłoże niezdrowych zachowań – przede wszystkim patologiczne domy, niemożliwość nawiązania właściwych relacji międzypokoleniowych, przykład płynący z góry – które z kolei u dorosłych zostało ledwie zasygnalizowane. Przejmujący ma wydźwięk oszczędnie sformułowany fragment dotyczący odczuć Andrew, chłopca, którego ojciec furiat od lat maltretuje rodzinę: Po raz pierwszy w życiu jego litość dla Ruth [matki] zabarwiła się frustracją przeradzającą się w złość. Nie powinno być nadinterpretacją stwierdzenie, że to sugestia błędnego koła.

Można by dyskutować, czy autorka dokonała przełomu, czy wnioski płynące z lektury nie powinny być nam już znane. Nie mam natomiast wątpliwości, że sposób, w jaki zdemaskowała ona zamknięte niemal środowisko, mentalność małomiasteczkowych obywateli, jak opisała nasycenie wszystkich negatywnych, chorobliwych elementów, zasługuje na uznanie. Rowling w znakomitym stylu udowodniła, że jest umiejętną pisarką i obserwatorką, tworzącą przemyślanie, inteligentne historie.

Wydawnictwo Znak, 2012

środa, 9 stycznia 2013

Edmund White, „Zuch”


Wydany po raz pierwszy w 1982 roku, w dużej mierze autobiograficzny Zuch Edmunda White’a wzbudził poruszenie zarówno wśród czytelników, jak i krytyki literackiej. Przetarłszy szlaki dla powieści o coming oucie, pozostaje on dziś ważnym przykładem prozy mówiącej o dojrzewaniu nieheteroseksualnego chłopca w trudnych warunkach normalizującego społeczeństwa. Osadzony w realiach połowy XX wieku Zuch skupia się jednak głównie na intymnej, zwróconej do wewnątrz narracji, zaś kontekst rzeczywistości społecznej zawęża – mówi niemalże, że jaka ona jest, to widać, a istotniejszym zdaje się pokazać to, co dzieje się z samymi opresjonowanymi.

Bezimienny narrator otwiera powieść opisem wydarzeń z czasów, kiedy miał lat piętnaście i świadom był już swojej inności. Obrazy przez niego tworzone charakteryzuje duża plastyczność, odwoływanie się do wrażliwości, choć czasem też zbyt nachalna i wymuszona jakby poetyckość. On sam jest chłopcem o niebywałych pokładach romantyzmu – introwertyczny, wyobcowany przez samotność i nad wyraz rozwinięty intelektualnie, odczuwa swoją odmienność na wielu płaszczyznach. Na obrzeżach tej samotności i wyalienowania występują jednak dosadnie charakteryzowane inne postaci. Chłopak wychowuje się w rodzinie rozbitej, w roku szkolnym mieszkając z matką i starszą siostrą, a w okresie wakacyjnym dotrzymując towarzystwa ojcu oraz macosze. Relacje z krewnymi stanowią rozległy motyw powieści, wielokrotnie poruszany, jakby w nawiązaniu do teorii o źródle homoseksualizmu w niezdrowych stosunkach w wieku najmłodszym.

Powiązania z rodziną poddane zostają wnikliwej, wielowymiarowej analizie. Ojciec, kochany despota, metodycznie oddany pracy i uosabiający powściągliwą męskość, zdaje się oczekiwać od syna cech charakteru przystających archetypowemu mężczyźnie. Nie mogąc znaleźć ich w zaczytującym się Proustem i Balzakiem synu, przerzuca swoją miłość na córkę. Ta, dostrzegająca w młodszym bracie oznaki zniewieścienia, okrutnie wyśmiewa go przy każdej sposobności. Niewiele pomaga matka: impulsywna, szaleńczo szukająca nowego partnera, widzi w synu głównie przyjaciółkę. Do owej konfiguracji charakterów przyłączają się nowi bohaterowie, wchodząc kolejno na scenę, lecz nigdy nie przyćmiewając najważniejszego, zagubionego w świecie narratora.

Wydaje się, że gdyby mógł, bohater wybrałby sny zamiast jawy. Nie tyle przez spotykające go upokorzenia, co wygórowane oczekiwania i niepewności, głównie w kontekście własnej tożsamości seksualnej: niekiedy podważanej, świadomie spychanej na dalszy plan, lecz ze zdwojoną siłą dającej o sobie znać przy kontaktach z mężczyznami.
Chciałem pokochać mężczyznę i być heterykiem; im dłużej mógłbym zwlekać z rozwiązaniem tej antynomii, tym lepiej. Chłopiec więc doskonale pokazuje rozdarcie między tym, co należałoby, a tym, czego pożąda i potrzebuje. W poszukiwaniu wybawienia sięga on po buddyzm oraz psychoterapię, wykorzystuje wszelkie możliwe sposoby, by sprostać oczekiwaniom większości.

Marzycielski i oczytany, pragnie też dochowywać wierności tworzonym przez siebie ideałom. Ale wyniesione z książek wyobrażenia częstokroć rozmijają się z rzeczywistością, życie go rozczarowuje: Byłem w ponurym nastroju, obiad mnie rozzłościł. Z jakiegoś powodu (…) sądziłem, że ludzie powinni całkiem inaczej ze sobą rozmawiać, zupełnie inaczej jeść. Ta lekko kreślona kontestacja porządku, który wcale nie wydaje się właściwy – i mająca swoje apogeum w końcowej fazie lektury – jest znamienna dla rozważań bohatera, nakierowuje też na poziom wyobraźni. Kiedy bowiem do głosu dochodzą marzenia i tęsknoty, chłopak nie jest już dziwnie gestykulującym lalusiem, workiem treningowym dla siostry, a dla matki mądrym i miłym towarzyszem. Staje się on wartościowym mężczyzną, mogącym uciec gdzieś daleko, wieść szczęśliwe życie na równi z „normalnymi”.

Wrażenie, że chłopiec stoi na pozycji „innego”, odsuniętego od świata, potęguje struktura powieści, akcentująca przeżycia wewnętrzne i sytuacje, które rozgrywają się jedynie w umyśle bohatera. Rzeczywistość jest bowiem dla niego mało realna, jest sceną pociętą światłami, którą obserwują w skupieniu wymyśleni obserwatorzy. W tym sensie dojrzewanie chłopca, na jakim wszak zasadza się fabuła powieści, staje się tu spektaklem odgrywanym przed sobą samym. O pewnej dozie nieprawdziwości, niewiernym prawdzie odtworzeniu wydarzeń albo ich pokolorowaniu, świadczyć mogą również fragmenty dotyczące pisarstwa i literatury.

Zucha można nazwać fascynującym zapisem dorastania w poczuciu lęku i alienacji, świadectwem niemożności pogodzenia się ze swoją seksualnością. Byłoby to jednak uproszczeniem – proza ta dostarcza większej ilości wątków, porusza więcej tematów, niż mogłoby się wydać na pierwszy rzut oka.

Biuro Literackie, 2012

piątek, 4 stycznia 2013

Mark Blake, „Pink Floyd – Prędzej świnie zaczną latać” – There is somebody out there


Mark Blake postawił sobie za cel opowiedzieć dzieje legendy muzyki rockowej. Historię rozpoczynającą się we wczesnych latach 60., kiedy to przybierający różne nazwy zalążek zespołu kształtował się, by następnie pod postacią The Pink Floyd grywać w podziemnym klubie dla naćpanych fanów psychodelii. Historię mającą swoje zakończenie niemal pół wieku później, po tym jak osiągnąwszy międzynarodowe uznanie, „wielka bestia” rozpadła się i w swoim trzecim, najdłużej działającym składzie, nie zostanie już nigdy wskrzeszona.

Ponad pięciusetstronicowe wydanie otwiera krótki rozdział poświęcony pamiętnemu Live 8 w 2005 roku. Występ połączył na jedną chwilę czterech muzyków po przerwie we wspólnym graniu trwającej dwadzieścia cztery lata. Owo rozwiązanie, by zaburzyć chronologię w przedstawianiu wydarzeń, powtarzane też wstawkami w późniejszych rozdziałach, służy rzuceniu światła na zespół w kontekście całego dorobku i we właściwy sposób spełnia swoje zadanie. W zapisie dotyczącym powstawania i funkcjonowania Floydów przewija się bowiem ogromna ilość szczegółowych informacji. Dobrze więc poznać ogólną charakterystykę przed zagłębieniem się w detale.

W pierwszym rozdziale zwraca uwagę swobodny, potoczny język, jakim posługuje się Blake. Forma mogąca sprzyjać zagłębieniu się w tekst, zdradza jednak nadto luźne podejście. Książka rozpoczyna się opinią podaną jako fakt: Kiedy było już niemal pewne, że muzyka rockowa dawno straciła moc wywoływania szumu, powrót Pink Floyd zelektryzował opinię publiczną (…). W tym samym rozdziale znajduje się kilka innych niefortunnych sformułowań, ale już Niekończące się lato, a więc przejście do początków historii, obiera kierunek obiektywnej pracy dokumentalnej. Blake wychodzi przy tym dalej niż tylko do samego zespołu i zarysowuje pochodzenie oraz młodość każdego z pięciu artystów.

Kontekst jest tutaj szeroki – oprócz życia rodzinnego członków Pink Floyd, ich przyjaciół i współpracowników powiązanych w poszczególnych relacjach czy wczesnych muzycznych preferencji, książka oddaje sytuację społeczną lat 60., a później 70. Środowisko beatników, wszechobecne narkotyki i koncerty w UFO, kiedy zespół miał dopiero mgliste marzenia o sławie, tworzą szczególną atmosferę tamtego okresu, w książce zaś funkcjonują jako jedne z najbardziej zajmujących fragmentów. Co warte wspomnienia, w dalszych rozdziałach Blake oszczędnie szkicuje powstającą w połowie lat 70. kontrkulturę punków. Dla Floydów – jak mogą domyślić się zaznajomieni z tematem – wiążą się z tym mniej lub bardziej zabawne sytuacje.

Wyraźnie wyodrębniony, i słusznie, zostaje wątek ikony psychodelicznego rocka, Syda Barretta. Opracowanie przedstawia go jako twórczego, wciąż szukającego nowych dróg dla ujścia idei i skrajnie indywidualistycznego buntownika, który w miarę upływu czasu coraz bardziej zatraca się w szaleństwie. Zebranego tekstu jest o nim wiele, a Blake nie stroni od podawania sprzecznych sobie informacji – wspomnienia różnych osób niekiedy się rozmijają. Gdy Barrett dosłownie i w przenośni schodzi ze sceny, środek ciężkości zostaje przełożony na inny punkt, a z książki wyłania się drugi muzyk o skomplikowanym charakterze, Roger Waters.

Dużo miejsca przeznaczono na pokazanie zmieniającej się sceny muzycznej i świata wytwórni. Od momentu wspomnienia o pierwszym wydawnictwie Floydów wypracowany zostaje wzór wedle którego następuje najpierw sprawozdanie z tworzenia albumu, krótki jego opis, następnie reakcja recenzentów, omówienie trasy koncertowej. Zarzuty postawić można jedynie wobec charakterystyki dokonań muzycznych, bowiem sprawiają one wrażenie napisanych naprędce, bez przygotowania i pogłębienia analizy, co w konsekwencji trywializuje dorobek Pink Floyd. Swoistymi przerywnikami w czytaniu o nierzadko ponurym, konfliktogennym zespole przy pracy są liczne anegdoty, dotyczące zarówno muzyków, jak i szerokiego grona ekipy z nimi związanej.

Można byłoby życzyć sobie bardziej funkcjonalnego rozdzielenia poszczególnych etapów działania zespołu. Zbity tekst zawarty w jedenastu rozdziałach nie ułatwia odszukania pożądanej informacji, zakres materiału jest bowiem ogromny. To jednak jedna z niewielu niedogodności przy lekturze – spisane tu dzieje Pink Floyd to historia dobra dla fanów i nie tylko.

Wydawnictwo Sine Qua Non, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

środa, 2 stycznia 2013

Smutek blogerów (por. Lévi-Strauss)


Punktem wyjścia dla niniejszej notatki jest bardzo antropologiczna obserwacja odnosząca się do wyodrębnionych przez samozwańczego badacza działań społecznych mających miejsce na blogach książkowych. Jeśli brzmi to źle, to dobrze, teksty pseudonaukowe tak brzmią. Drugim punktem wyjścia jest fakt, że dyktafon, który został przeze mnie zamówiony nieopatrznie z Hongkongu jeszcze nie dotarł. Ponieważ bez dyktafonu z Hongkongu nie mogę przeprowadzić poważniejszego badania, pozostaje mi pobawić się tymi niepoważnymi.