poniedziałek, 24 września 2012

Antologia, „Najlepsze horrory A.D. 2012” – Z makabrą jej do twarzy


Niech nie zwiedzie nikogo wymowa stonowanej, aluzyjnej jedynie okładki. Bartłomiej Paszylk, twórca antologii, nakłania w przedmowie, by nie zagłębiać się w lekturę przy spożywaniu posiłku, i rzeczywiście, trudno odmówić słuszności owej przestrodze. Zebrane tu opowiadania poruszają najróżniejsze tematy, począwszy od przedstawienia portretu mordercy, po ukazanie zjawisk niewytłumaczalnych, jednak większość z nich posiada wspólny mianownik – wysokie natężenie okropności. Wielbiciele makabry powinni być usatysfakcjonowani, co jednak z weekendowymi turystami? Ano różnie, gdyż zbiór jest szalenie nierówny; obok naprawdę dobrych tekstów znajdują się również te słabsze.

Antologię otwiera fragment powieści Michaela Slade’a „Bed of Nails” o wysoce sugestywnym tytule Konkurs obrzydliwości. Ten zaledwie sześciostronicowy wycinek, połączenie makabry oraz niezbyt wysublimowanego komizmu, jest bodaj najbardziej odpychającą częścią całego zbioru. W jaki sposób upchnąć na niewielkiej przestrzeni wszystko to, co obrzydza, co pozostawia niesmak i wrażenie niepokoju? Odpowiedź jest prosta i znajduje się właśnie tutaj. Nie można jednak oczekiwać po makabresce niczego ponad to, bowiem nic więcej ona nie oferuje.

Do nieudanych utworów włączyć trzeba Kolekcjonera zelówek Jarosława Moździocha. Napisana topornym językiem miniaturka – obok celowych anafor usiana powtórzeniami – traktuje o pracy pedantycznego grabarza. Niezbyt oryginalny pomysł można by jeszcze przełknąć, lecz głównym mankamentem jest tu fakt, że moment kulminacyjny nie wywiera na czytelniku zupełnie żadnego zaskoczenia. Po autorze „Maski Luny” można by spodziewać się czegoś więcej. Kolejną nie całkiem poważną miniaturą jest Rzecz o niewidzialnej skrzyni Briana Evensona. Tekst broni się odczuwalną atmosferą grozy, brak mu natomiast ambicji na coś ponad opowiastkę z dreszczykiem.

Dawid Kain w Ekstrakcji nareszcie podwyższa poprzeczkę, oferując krótką opowieść nieprzypominającą miejskiej legendy czy creepypasty. Jest pomysł, jest fabuła koncentrująca się na więcej niż jednym tylko aspekcie, jest w końcu dobre wykonanie. Od tego momentu zresztą z antologią dzieje się coraz lepiej. Dedykowany Stephenowi Kingowi Kicuś to smaczny chleb Petera Strauba porzuca konwencję nadprzyrodzonych mocy na rzecz tego, co dotyczy – niestety – ludzkich przypadłości. Obłąkany ojciec, chłopiec wychowujący się w domu, w którym wegetuje przykuta do łóżka matka, uwypuklone szaleństwo i droga ku niemu. To realistyczne, mocno oddziałujące na czytelnika opowiadanie ma szansę pozostać w pamięci na dłużej.

Drugim tekstem dotykającym umysłu mordercy, ale będącym dla opisanego powyżej kontrapunktem, jest Randka w ciemni autorstwa Kazimierza Kyrcza Jr. Przyjemnie czyta się tę ironiczną humoreskę napisaną lekkim piórem i z fantazją. Z kolei I możesz już tylko oddychać Kaarona Warrena powraca do cięższych klimatów i czyni to nadzwyczaj sprawnie. Co może wynieść na powierzchnię górnik uwięziony pod ziemią siedem dni, z kończącymi się zapasami pożywienia i wody, którego w ciemności prześladowały halucynacje? Oczywiście, jeśli to faktycznie były tylko majaki…

W antologii horrorów nie mogło zabraknąć opowieści o duchach i taką dostarcza czytelnikowi Aleksandra Zielińska w Nocnym gościu. Choć tekst nie wnosi wiele nowego do tematu, ot pisarz nękany widmem zmarłej dziewczyny, może posłużyć za przyjemną rozrywkę. Zdecydowanie mocniejszy skutek wywiera Czas Gedeona Morta Castle’a, opowiadanie dzięki któremu ponownie wejdziemy w umysł psychopatycznego mordercy. Na koniec zostaje już tylko Dariusz Zientalak z Robakami zębowymi, całkiem udaną wariacją na temat wizyty u dentysty.

„Najlepsze horrory A.D. 2012” okazuje się zbiorem tekstów słabych, średnich i dobrych, a więc typowym przypadkiem antologii. Przepadający za stylistyką grozy nie muszą obawiać się zawodu, z pewnością znajdą dla siebie kilka perełek. Pozytywne wrażenia wynikłe z lektury psują jednak niedociągnięcia techniczne. Nowemu wydawnictwu, jakim jest Polonsky, wybaczyć można parę przeoczeń, trudniej natomiast ich nie zauważać. Wpadki stylistyczne, źle zapisane dialogi, te drugie czasem potrafiące zmylić czytelnika, który z bohaterów wypowiada jaką kwestię, wszystkie podobne błędy znacznie obniżają przyjemność obcowania z książką.

Wydawnictwo Polonsky, 2012
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.

piątek, 21 września 2012

Anna Kańtoch, „Czarne”


Najnowsza powieść Anny Kańtoch rzuca czytelnikowi nie lada wyzwanie. Opublikowana w serii wydawniczej Kontrapunkty – stawiającej sobie za zadanie zebranie publikacji wymykających się schematom, jednoznacznym interpretacjom – mogłaby stać się sztandarowym przykładem głoszonych przezeń założeń. Mamy oto bowiem nastrojową, intymną wręcz narrację głównej bohaterki, przedstawiającej rzeczywistość w sposób kojarzący się z powieścią obyczajową. Mamy wątek kryminalny i tajemnicę podszytą elementami fantastycznymi. Jest w końcu relacja kobiety z dorastającą dziewczynką; wchodzenie w dorosłość, odkrywanie erotyzmu.

Rzecz rozpoczyna się latem 1935 roku. Ekskluzywne nadmorskie sanatorium, goszczące osoby trochę zmęczone bądź nieco zagubione, a nigdy umysłowo chore, jest kolejnym ośrodkiem, w którym kurację odbywa bohaterka, panna Rec. Z wdziękiem i starannością odmalowane zostaje środowisko pacjentów i lekarzy, mały świat udający ten większy, normalny. Przypatrywanie się życiu w ośrodku nie będzie jednak trwało długo – linia narracyjna daleka jest od prowadzenia chronologicznie z jednego punktu do drugiego i na cel bierze sobie więcej niż jedną tylko opowieść. W istocie porządek czasu i przestrzeni ulegnie tu zachwianiu, teraźniejszość wymiesza się ze wspomnieniami, możliwość z niemożliwością.

Główna bohaterka, przez której pryzmat czytelnik obserwuje świat, zauważa pojawiające się tu i ówdzie nieprawidłowości. Jej brat Franciszek związany jest z przyszłością, Staś natomiast sprowadza przeszłość. Momenty, w których dochodzi do zakłóceń w mechanizmie świata, mogą pozostawić po sobie hybrydy, jak przedmiot będący w połowie ołówkiem, w połowie piórem. Konstrukcja taka przywodzi na myśl logikę marzeń sennych, niepokojąco obcą i pociągającą zarazem. Ogromne znaczenie ma tutaj prowadzona w pierwszej osobie, subiektywna narracja. Panna Rec, którą wszak poznajemy jako pacjentkę „sanatorium”, widzi to, czego inni być może nie dostrzegają. Ona sama zresztą daje do zrozumienia, że umysł bywa ułomny.

Tym, co oprócz koncepcji tworzy niesamowitą atmosferę książki, i o czym nie można nie wspomnieć, jest estetyka. Język, subtelny i elegancki, daleki jednak od sztuczności, niesie ze sobą ładunek emocji i cieszy każdym najmniejszym opisem. Lato w Czarnem, spotkanie w Warszawskim Towarzystwie Spirytystycznym czy nawet krótka chwila nocą przy oknie, każdy z tych momentów perfekcyjnie oddaje nastrojowość, pozwala płynąć wraz z nurtem snutej opowieści. Istotnym jest również, że choć historia osadzona została raczej w kameralnych przestrzeniach, domowym zaciszu, z łatwością daje się uchwycić ducha epoki.

Kolejne wydarzenia pozwolą wyłonić się swego rodzaju czasowemu zapętleniu, choć nie do końca – w tej powieści elementy tkanki fabularnej możliwe są do interpretacji na wiele różnych sposobów. Niekiedy zamysł, który obraliśmy na początku, po pewnym czasie ulega zupełnemu przeobrażeniu. Poszukujemy więc wskazówek, zwracamy uwagę na symbole, próbując dopasować do siebie części układanki. Możliwości jest ogrom, zaś gotowe rozwiązanie prawdopodobnie nie istnieje. Można jednak zauważyć, że chaos ten nie został stworzony przypadkowo. Mimo swej osobliwości, mimo nie całkiem łatwego odbioru, wszystko tu znajduje się na swoim miejscu.

„Czarne”, niejednoznaczne, eksponujące walory językowe i niebagatelny pomysł, wyróżnia się na tle ostatnich dokonań w kręgu polskich powieści fantastycznych. Zwłaszcza szukający powiewu świeżości, prozy ambitnej, akcentującej aspekty inne niż tylko rwącą do przodu fabułę, a także znudzeni konwencjonalną „prawicową fantastyką”, od której wszak uginają się już półki, powinni zwrócić uwagę na tę pozycję. To doskonałe potwierdzenie tego, że umiejętne łączenie gatunków potrafi wybornie zaowocować – w tym przypadku książką, do której zaraz po odłożeniu pragnie się wrócić.

Wydawnictwo Powergraph, 2012

środa, 19 września 2012

Ian R. MacLeod, „Pieśń czasu. Podróże”


Ian R. MacLeod dał się poznać polskim czytelnikom dzięki publikowanej przez Wydawnictwo Mag serii Uczta Wyobraźni. Przeszło sześć lat temu Wieki światła rozpoczęły cykl, który dla wielu stał się później obowiązkowym do skompletowania. Jak się niebawem okazało, był to wybór jak najbardziej trafny. Pieśń czasu. Podróże to już trzecia dostępna dla polskiego czytelnika odsłona twórczości MacLeoda, tym razem oprócz powieści oferująca również zbiór dziewięciu opowiadań.

czwartek, 13 września 2012

Neil Gaiman, „Amerykańscy bogowie”


W jaki sposób rodzą się bogowie? Zdarza się, że wyskakują z głowy ojca albo wyłaniają wdzięcznie wprost z morskiej piany, to oczywiste. Różne kręgi kulturowe dysponują mniej lub bardziej niezwykłymi opisami, czy to ich narodzin, czy dziejów. Oczywiście tradycyjne opowieści o żywotach bogów lub herosów zawierają w sobie całokształt; Herakles przeżył co miał przeżyć, zabił kogo miał zabić, a później domknął mit, umierając i wstępując na Olimp. Historia zamknięta, jednak czy aby na pewno? Neil Gaiman w typowym dla siebie popkulturowym stylu rozwija temat, dopisując dalsze losy i całkiem dosłownie uzależniając istoty boskie od ludzi. Wszak kiedy wyznawców zabraknie, bogowie umierają.

piątek, 7 września 2012

Daniel H. Wilson, „Robokalipsa”


Tematy apokalipsy, zbuntowanych maszyn i zagłady ludzkości, mimo że często eksploatowane, wciąż spotykają się z zainteresowaniem. Czyżby niedostatecznie wiele powiedziały produkcje takie jak Matrix czy Ja, robot? Przypuszczenie zdaje się potwierdzać rosnące zainteresowanie, jakim cieszy się ostatnio Robokalipsa Daniela H. Wilsona. Książka przedstawia świat, w którym prawa robotyki Asimova nie mają racji bytu (a przynajmniej autor nic o nich nie wspomina). Pewnego dnia owy brak uświadamia sobie Archos, robot o morderczych zapędach, upierający się, że czas gatunku ludzkiego dobiegł końca. Co ma miejsce później, przewidzieć nietrudno. W pewnym momencie łatwością staje się również dojście do wniosku, że to nieczęsto spotykany typ powieści – lepiej poczekać na film, niż otwierać książkę.

poniedziałek, 3 września 2012

Jeanette Winterson, „Namiętność”


Prozę Jeanette Winterson scharakteryzować by można zbiorem epitetów, z których określenia takie jak „niepokorna” powinny zająć zaszczytne miejsca. Angielska pisarka korzysta z wysublimowanej ironii, aluzji i uszczypliwości, bezbłędnie przełamując schematy i nierzadko dostarczając niebagatelnej dawki humoru. Tym razem, za sprawą Namiętności, Winterson pokazuje pejzaż dziewiętnastowiecznej Europy ogarniętej żarliwością Napoleona. Dobrze przedstawione są tu atrybuty wojny, impulsy skłaniające do powzięcia działań, uczucia czy też kierujące ludźmi skłonności. Brak jednak tego, o czym była mowa na wstępie. Książka cierpi na niedobór iskier wywołujących pożary, przez co staje się monotonna i ginie w tłumie sobie podobnych.